Karczma na rozdrożach
Strona 2 z 2 • Share
Strona 2 z 2 • 1, 2
Karczma na rozdrożach
First topic message reminder :
Niewielki przybytek, w którym zatrzymują się przejezdni, najczęściej wracając lub jadąc do Bliźniaków. Karczma jednak znajduje się nieco bardziej na południe, kilka mil od Kamiennego Żywopłotu, w Królestwie Tridentu Południowego.
Mistrz Gry- Liczba postów : 9632
Data dołączenia : 20/11/2017
Re: Karczma na rozdrożach
Według Rosha nowy znajomy mówił z sensem. Element zaskoczenia jest ważną sprawą, nawet w takich błahostkach jak wybijanie wieśniaków. Zjednoczony motłoch może stać się groźny, mając jedynie widły, kosy i siekierki, toteż zdecydowanie wolał od razu przejść do rzeczy, a nie narzekać.
- Proponuję wstać przed świtem, gdy wieśniacy jeszcze śpią. Da nam to jako taki element zaskoczenia i zamiast mobilizacji będzie panika, a z paniką wiąże się łatwe zabijanie. Więc do zobaczenia jutro. - Na jednym oddechu dokończył swój kufel piwa po czym skierował się na górę, aby odpocząć przynajmniej kilka godzin w wygodnym łóżku.
Gdy otworzył oczy za oknami było jeszcze ciemno. Czym prędzej wstał z łóżka, zabierając się za ubieranie swojej zbroi co zajęło mu trochę czasu. Kiedy już to zrobił zabrał ze sobą dwa miecze, jeden noszący imię "Chuj", zaś drugi "Pizda". Pierwszy z nich przeznaczony był jak sama nazwa wskazywała na chujów, a drugi na pizdy pokroju szlachetnych rycerzy. Wolnym krokiem zszedł na dół, zamawiając coś do jedzenia. Najwyraźniej był pierwszy z grupy "uderzeniowej". Zanim dostał jedzenie, zauważył człowieka zlecającego im zadanie. Przywitał sie z nim kiwnięciem głowy, szybko jedząc swoje śniadanie i przepijając o dziwo wodą. Wystarczyło czekać, aż zjawi się Cykada i Travolta. A później prosto do wioski z pochodniami.
- Proponuję wstać przed świtem, gdy wieśniacy jeszcze śpią. Da nam to jako taki element zaskoczenia i zamiast mobilizacji będzie panika, a z paniką wiąże się łatwe zabijanie. Więc do zobaczenia jutro. - Na jednym oddechu dokończył swój kufel piwa po czym skierował się na górę, aby odpocząć przynajmniej kilka godzin w wygodnym łóżku.
2 stycznia 336 AC - dwie godziny przed świtem
Gdy otworzył oczy za oknami było jeszcze ciemno. Czym prędzej wstał z łóżka, zabierając się za ubieranie swojej zbroi co zajęło mu trochę czasu. Kiedy już to zrobił zabrał ze sobą dwa miecze, jeden noszący imię "Chuj", zaś drugi "Pizda". Pierwszy z nich przeznaczony był jak sama nazwa wskazywała na chujów, a drugi na pizdy pokroju szlachetnych rycerzy. Wolnym krokiem zszedł na dół, zamawiając coś do jedzenia. Najwyraźniej był pierwszy z grupy "uderzeniowej". Zanim dostał jedzenie, zauważył człowieka zlecającego im zadanie. Przywitał sie z nim kiwnięciem głowy, szybko jedząc swoje śniadanie i przepijając o dziwo wodą. Wystarczyło czekać, aż zjawi się Cykada i Travolta. A później prosto do wioski z pochodniami.
Rosh z Gulltown.- Liczba postów : 45
Data dołączenia : 04/12/2017
Re: Karczma na rozdrożach
- Niechaj będzie. Powinno pójść gładko. - stwierdził, choć w pamięci miał śmiałość tutejszych chłopów. Jedni gwałcą mężatki, inni napadają na kupców. Źle się dzieje w Westeros.
- Może i być przed świtem. W sumie to nawet lepiej, bo czasem się ktoś szlaja po nocy, a tak - powinien być spokój. Więc widzimy się tu przed rankiem.
Widząc, jak Rosh się zbiera, Atlovart dojadł co mu zostało na talerzu, popił resztką zawartości kufla i po klepnięciu Cykady po ramieniu, ruszył do swojego pokoju, gdzie od razu przygotował sobie sprzęt, by móc szybko się zebrać po pobudce.
2 stycznia 336 AC - dwie godziny przed świtem
Atlovarta zbudziło chrapanie kogoś w pokoju obok. Zebrał się więc szybko, przywdziewając zbroję i wszelki swój ekwipunek. Ruszył też obudzić Cykadę, by porozmawiać z nim o wyposażeniu - gdyby czegoś potrzebował, Atlovart mógł mu coś pożyczyć na czas akcji. Polecił też, by wykonał przynajmniej dwie pochodnie. Kij, szmaty i jakiś bimber powinny się znaleźć bez problemu. Prawdopodobnie razem zeszli, by coś zjeść, następnie najemnik ruszył przygotować wierzchowca. Gdy był już gotów, dosiadł się do zleceniodawcy, pozdrawiając go gestem i oczekując komendy na wyjazd, gdy wszyscy się już zgromadzą. Nie zostawiał tu żadnych rzeczy, bowiem po zadaniu planował ruszyć dalej. Wydawało mu się, że lepiej się ulotnić, niż tkwić w jednym miejscu. Zwłaszcza, że miał tu już renomę podpalacza. Oczywiscie podzielił się tym planem z Roshem i Cykadą w jakimś ustronnym momencie.
- Może i być przed świtem. W sumie to nawet lepiej, bo czasem się ktoś szlaja po nocy, a tak - powinien być spokój. Więc widzimy się tu przed rankiem.
Widząc, jak Rosh się zbiera, Atlovart dojadł co mu zostało na talerzu, popił resztką zawartości kufla i po klepnięciu Cykady po ramieniu, ruszył do swojego pokoju, gdzie od razu przygotował sobie sprzęt, by móc szybko się zebrać po pobudce.
2 stycznia 336 AC - dwie godziny przed świtem
Atlovarta zbudziło chrapanie kogoś w pokoju obok. Zebrał się więc szybko, przywdziewając zbroję i wszelki swój ekwipunek. Ruszył też obudzić Cykadę, by porozmawiać z nim o wyposażeniu - gdyby czegoś potrzebował, Atlovart mógł mu coś pożyczyć na czas akcji. Polecił też, by wykonał przynajmniej dwie pochodnie. Kij, szmaty i jakiś bimber powinny się znaleźć bez problemu. Prawdopodobnie razem zeszli, by coś zjeść, następnie najemnik ruszył przygotować wierzchowca. Gdy był już gotów, dosiadł się do zleceniodawcy, pozdrawiając go gestem i oczekując komendy na wyjazd, gdy wszyscy się już zgromadzą. Nie zostawiał tu żadnych rzeczy, bowiem po zadaniu planował ruszyć dalej. Wydawało mu się, że lepiej się ulotnić, niż tkwić w jednym miejscu. Zwłaszcza, że miał tu już renomę podpalacza. Oczywiscie podzielił się tym planem z Roshem i Cykadą w jakimś ustronnym momencie.
Atlovart.- Liczba postów : 120
Data dołączenia : 23/11/2017
Re: Karczma na rozdrożach
Następnego dnia rankiem został zbudzony przez Altovarta. Ech, nie cierpiał takich gwałtownych pobudek, no ale tym razem była ona słuszna. Praca czekała.
Wczorajszym wieczorem, gdy Rosh i Vart udali się do swoich łóżek on jeszcze trochę został przy stole i myślał czy to na pewno dobry pomysł pakować się w takie zlecenie. Żując suche mięso przypominał sobie wszystkie sytuacje z przeszłości, w których musiał walczyć i zabijać. Nie było ich wiele. No ale cholera... złoto było kuszące. Poza tym potrafił trochę strzelać z łuku. W końcu wychował się w wiosce myśliwych. Był tylko jeden problem... żadnego łuku nie posiadał.
Stwierdził, że mimo wszystko weźmie w tym udział. Może nie będzie za bardzo przydatny w terroryzowaniu wieśniaków, ale jak ktoś dostanie kosą czy widłami to na pewno przyda mu się medyk.
Wstał i przeciągnął się żeby rozprostować kości. Wyciągnął z buta swój długi nóż i sprawdził ostrość. Była znakomita. W końcu nie używał go jakoś bardzo często...
Gdy Vart spytał o ekwipunek powiedział mu o swoich łuczniczych umiejętnościach. Jeśli najemnik jakiś łuk i strzały posiadał i był gotów je oddać to Cykada przyjął je z chęcią.
Skierował się do stajni, gdzie zostawił swoją klacz i wyszedł na spotkanie z innymi. Tak samo jak Vart nie zamierzał tu zostawać na dłużej. Cały dobytek trzymał albo w torbie albo przy koniu, więc nie musiał się nawet pakować.
- To jedziemy. - Powiedział, gdy zobaczył wszystkich członków "bandy".
Wczorajszym wieczorem, gdy Rosh i Vart udali się do swoich łóżek on jeszcze trochę został przy stole i myślał czy to na pewno dobry pomysł pakować się w takie zlecenie. Żując suche mięso przypominał sobie wszystkie sytuacje z przeszłości, w których musiał walczyć i zabijać. Nie było ich wiele. No ale cholera... złoto było kuszące. Poza tym potrafił trochę strzelać z łuku. W końcu wychował się w wiosce myśliwych. Był tylko jeden problem... żadnego łuku nie posiadał.
Stwierdził, że mimo wszystko weźmie w tym udział. Może nie będzie za bardzo przydatny w terroryzowaniu wieśniaków, ale jak ktoś dostanie kosą czy widłami to na pewno przyda mu się medyk.
Wstał i przeciągnął się żeby rozprostować kości. Wyciągnął z buta swój długi nóż i sprawdził ostrość. Była znakomita. W końcu nie używał go jakoś bardzo często...
Gdy Vart spytał o ekwipunek powiedział mu o swoich łuczniczych umiejętnościach. Jeśli najemnik jakiś łuk i strzały posiadał i był gotów je oddać to Cykada przyjął je z chęcią.
Skierował się do stajni, gdzie zostawił swoją klacz i wyszedł na spotkanie z innymi. Tak samo jak Vart nie zamierzał tu zostawać na dłużej. Cały dobytek trzymał albo w torbie albo przy koniu, więc nie musiał się nawet pakować.
- To jedziemy. - Powiedział, gdy zobaczył wszystkich członków "bandy".
Cykada.- Liczba postów : 36
Data dołączenia : 04/12/2017
Re: Karczma na rozdrożach
Wieczór - 2 Stycznia 336 AC
Jechał on tak na swoim rumaku dobre parę bitych godzin, myśląc przy tym, czemu nic się tutaj nie dzieje. Wybrał Dorzecze, bo miał nadzieję, na jakieś liczne wyprawki przeciw bandytom, a chwilowo to co go spotkało, to kupiec, który potrzebował pomocy przy nałożeniu koła na drzewiec i tyle było z jego rycerskich przygód. Dodatkowo rozpadał się malutki deszcz. Hmmm, prawie jak w domu. Brakuje tylko piorunów i mocniejszego deszczu, heh. Rzucił tak wesoło w duszy, po czym poprawił swój basinet z pawimi piórkami. Towarzyszył mu podczas tej całej podróży giermek, który zwał się Rickard i nawet lubił tego bękarta, bo gotował niezłą zupę, no i do lekcji szermierki zawsze chętny. Nagle za horyzontem zauważył zarysy budyneczku. Rycerz podejrzewał, że był to zajazd, więc uśmiechnął się na myśl o wypiciu kuflu porządnego piwa i zjedzenia ciepłej strawy.
- Oby mieli Ciemne Pieniste. Nie lubię jasnego.- Rzucił na odlew do giermka, na co ten mu pewnie odpowiedział uśmiechem. Podjechali oni jeszcze kawał drogi, po czym byli pewni, że jest to otwarty zajazd. Żółw zatrzymał się dosłownie przed karczmą i spróbował odczytać z szyldu jakiś obrazek, ale nie szło nic ujrzeć. Karczma bez szyldu, to jak rycerz bez herbu. Następnie sprawnym ruchem zszedł ze swego konika, którego potem poklepał po szyi z uśmiechem.
- Ogarnij wierzchowce, młody.- Powiedział przekazując lejce młodemu, a sam ruszył swoje kroki ku drzwiom zajazdu. Otworzył je lekkim pchnięciem, wchodząc przy tym z lekkim pochyleniem głowy. Zrobił on tak dwa kruki już będąc w środku i zaczął zdejmować przy tym hełm. Nareszcie. Pokręcił on trochę szyją, a ta porządnie strzeliła. Spojrzał on tak na karczmarza z góry.
- Ciepłej strawy karczmarzu. Po długiej podróży jesteśmy. - Na te słowa wyjął z sakwy trzy srebrne monety i ułożył je na szynkwasie. Przy okazji nagle się rozejrzał po gościach, bo sporo to ich nie było. Nagle spostrzegł spojrzeniem jakąś dziwnie znajomą sylwetkę, ale zaraz pojął, któż to taki. Nie może być! Cholernie ucieszył się w duchu ruszając tak do swego przyjaciela przy stole. Zaszedł go od tyłu, zsyłając podczas tego swoją pancerną prawicę na jego lewę ramię i mógł poczuć on siłę ręki Arjana.
- Ged!?- Rzucił do niego donośnym głosem rzucając tak okiem, czy to na pewno on.- Niech mnie strzeli. To Ty! No witaj przyjacielu! Haha! Co Ty tutaj robisz!? Też się zacząłeś nudzić?!
Olbrzym posłał ogromny uśmiech ku lwiemu kumplowi stawiając swój hełm na stół oraz podsuwając jakieś solidniejsze krzesło jedną ręką do stołu Geda. Był on gotów na opowieści! Ileż to on miał do opowiedzenia swojemu towarzyszowi za dziejów wspólnego giermkowania!
- Ja mam Ci Tyyyyle do opowiedzenia, Ged! Ile my się nie widzieli? Z pięć lat? Karczmarz! Szybko cztery piwa do stolika! Ja stawiam. - Machnął do niego ręką, czekając na odpowiedź kolegi. Przy okazji zaczął on ściągać rękawice płytowe.
Jechał on tak na swoim rumaku dobre parę bitych godzin, myśląc przy tym, czemu nic się tutaj nie dzieje. Wybrał Dorzecze, bo miał nadzieję, na jakieś liczne wyprawki przeciw bandytom, a chwilowo to co go spotkało, to kupiec, który potrzebował pomocy przy nałożeniu koła na drzewiec i tyle było z jego rycerskich przygód. Dodatkowo rozpadał się malutki deszcz. Hmmm, prawie jak w domu. Brakuje tylko piorunów i mocniejszego deszczu, heh. Rzucił tak wesoło w duszy, po czym poprawił swój basinet z pawimi piórkami. Towarzyszył mu podczas tej całej podróży giermek, który zwał się Rickard i nawet lubił tego bękarta, bo gotował niezłą zupę, no i do lekcji szermierki zawsze chętny. Nagle za horyzontem zauważył zarysy budyneczku. Rycerz podejrzewał, że był to zajazd, więc uśmiechnął się na myśl o wypiciu kuflu porządnego piwa i zjedzenia ciepłej strawy.
- Oby mieli Ciemne Pieniste. Nie lubię jasnego.- Rzucił na odlew do giermka, na co ten mu pewnie odpowiedział uśmiechem. Podjechali oni jeszcze kawał drogi, po czym byli pewni, że jest to otwarty zajazd. Żółw zatrzymał się dosłownie przed karczmą i spróbował odczytać z szyldu jakiś obrazek, ale nie szło nic ujrzeć. Karczma bez szyldu, to jak rycerz bez herbu. Następnie sprawnym ruchem zszedł ze swego konika, którego potem poklepał po szyi z uśmiechem.
- Ogarnij wierzchowce, młody.- Powiedział przekazując lejce młodemu, a sam ruszył swoje kroki ku drzwiom zajazdu. Otworzył je lekkim pchnięciem, wchodząc przy tym z lekkim pochyleniem głowy. Zrobił on tak dwa kruki już będąc w środku i zaczął zdejmować przy tym hełm. Nareszcie. Pokręcił on trochę szyją, a ta porządnie strzeliła. Spojrzał on tak na karczmarza z góry.
- Ciepłej strawy karczmarzu. Po długiej podróży jesteśmy. - Na te słowa wyjął z sakwy trzy srebrne monety i ułożył je na szynkwasie. Przy okazji nagle się rozejrzał po gościach, bo sporo to ich nie było. Nagle spostrzegł spojrzeniem jakąś dziwnie znajomą sylwetkę, ale zaraz pojął, któż to taki. Nie może być! Cholernie ucieszył się w duchu ruszając tak do swego przyjaciela przy stole. Zaszedł go od tyłu, zsyłając podczas tego swoją pancerną prawicę na jego lewę ramię i mógł poczuć on siłę ręki Arjana.
- Ged!?- Rzucił do niego donośnym głosem rzucając tak okiem, czy to na pewno on.- Niech mnie strzeli. To Ty! No witaj przyjacielu! Haha! Co Ty tutaj robisz!? Też się zacząłeś nudzić?!
Olbrzym posłał ogromny uśmiech ku lwiemu kumplowi stawiając swój hełm na stół oraz podsuwając jakieś solidniejsze krzesło jedną ręką do stołu Geda. Był on gotów na opowieści! Ileż to on miał do opowiedzenia swojemu towarzyszowi za dziejów wspólnego giermkowania!
- Ja mam Ci Tyyyyle do opowiedzenia, Ged! Ile my się nie widzieli? Z pięć lat? Karczmarz! Szybko cztery piwa do stolika! Ja stawiam. - Machnął do niego ręką, czekając na odpowiedź kolegi. Przy okazji zaczął on ściągać rękawice płytowe.
Arjan Estermont.- Liczba postów : 293
Data dołączenia : 08/12/2017
Re: Karczma na rozdrożach
– A niech Cię Derek, znów wygrałeś! - zakrzyknął zielonooki rycerz patrząc na kości leżące na stole. – Jak ty to robisz? Tak, wiem, nie zdradzasz swoich sztuczek. Ale kiedyś to rozpracuje – dodał z uśmiechem, jakże dla niego typowym, nie czekając na odpowiedź swojego giermka.
– Pewnie tak sir Gedeonie – odparł na to młodzik z mieszanymi emocjami. W końcu jego rycerz mówił to nie pierwszy raz, a postępów wciąż nie było widać. Nie, że Gedeonowi nie szło w kości, po prostu Derek od grywał od małego i Uśmiechnięty Rycerz nie spotkał wielu graczy, którzy byli w stanie ograć jego giermka. A karczem to oni zwiedzili wiele.
– No dobrze, jak umawialiśmy się, jutro nie musisz przeglądać naszego wyposażenia – przyznał rycerz. Zbyt często się to ostatnio zdarzało, młodzik znalazł prosty sposób na wymigiwanie się od obowiązków. Trzeba będzie to ukrócić. Gedeon nie zdążył jednak się nad tym zastanowić, gdy na jego lewe ramię spadła wielka ręka i zaraz do uszu rycerza dotarł znajomy głos.
– Nie może być! Arjan! Co się z Tobą stało?! – Gedeon spojrzał na Estermonta, którego pamiętał jako taką wielką beczółkę. W końcu z pięć lat wstecz, to można by powiedzieć, że żółw był prawie tak szeroki jak wysoki. Wysoki bowiem nie był. A teraz! Teraz Arjan miał z dziesięć cali więcej niż Uśmiechnięty Rycerz.
– Na madejowe łoże Cię zabrali, czy co? Takiś wielki. No i głos też Ci się zmienił, ledwie Cię rozpoznałem. Niemniej wspaniale Cię widzieć . A no i tak, też się nudzę – zaczął już opowiadać, ale jedna kelnerka chciała wymienić jego kufel z piwem, więc jeszcze dopił resztę zanim to zrobiła. W końcu Arjan zamówił cztery nowe piwa. Pociągnął jeszcze nosem i zaraz wrócił do gadania.
– Ostatnio mało turniejów się organizuje, a mam ochotę na jakieś zwycięstwo. Włóczę się więc raz tu raz tam, odwiedzając coraz to nowe miejsca. Ostatnio zachciało mi się zobaczyć Boże Oko i Harrenhall. Piękny zamek, nawet jeśli teraz leży w ruinie. Ach, jakże wspaniale byłoby tam być w Roku Fałszywej Wiosny. Widzieć pasowanie na rycerza sir Jaimiego i zwycięstwo Rhaegara. No, można tylko liczyć, że i za naszego żywota przyjdzie nam zobaczyć znów takie wydarzenie. A Ty? Skąd zmierzasz i dokąd? Daleko jesteś od rodzinnej wyspy.
– Pewnie tak sir Gedeonie – odparł na to młodzik z mieszanymi emocjami. W końcu jego rycerz mówił to nie pierwszy raz, a postępów wciąż nie było widać. Nie, że Gedeonowi nie szło w kości, po prostu Derek od grywał od małego i Uśmiechnięty Rycerz nie spotkał wielu graczy, którzy byli w stanie ograć jego giermka. A karczem to oni zwiedzili wiele.
– No dobrze, jak umawialiśmy się, jutro nie musisz przeglądać naszego wyposażenia – przyznał rycerz. Zbyt często się to ostatnio zdarzało, młodzik znalazł prosty sposób na wymigiwanie się od obowiązków. Trzeba będzie to ukrócić. Gedeon nie zdążył jednak się nad tym zastanowić, gdy na jego lewe ramię spadła wielka ręka i zaraz do uszu rycerza dotarł znajomy głos.
– Nie może być! Arjan! Co się z Tobą stało?! – Gedeon spojrzał na Estermonta, którego pamiętał jako taką wielką beczółkę. W końcu z pięć lat wstecz, to można by powiedzieć, że żółw był prawie tak szeroki jak wysoki. Wysoki bowiem nie był. A teraz! Teraz Arjan miał z dziesięć cali więcej niż Uśmiechnięty Rycerz.
– Na madejowe łoże Cię zabrali, czy co? Takiś wielki. No i głos też Ci się zmienił, ledwie Cię rozpoznałem. Niemniej wspaniale Cię widzieć . A no i tak, też się nudzę – zaczął już opowiadać, ale jedna kelnerka chciała wymienić jego kufel z piwem, więc jeszcze dopił resztę zanim to zrobiła. W końcu Arjan zamówił cztery nowe piwa. Pociągnął jeszcze nosem i zaraz wrócił do gadania.
– Ostatnio mało turniejów się organizuje, a mam ochotę na jakieś zwycięstwo. Włóczę się więc raz tu raz tam, odwiedzając coraz to nowe miejsca. Ostatnio zachciało mi się zobaczyć Boże Oko i Harrenhall. Piękny zamek, nawet jeśli teraz leży w ruinie. Ach, jakże wspaniale byłoby tam być w Roku Fałszywej Wiosny. Widzieć pasowanie na rycerza sir Jaimiego i zwycięstwo Rhaegara. No, można tylko liczyć, że i za naszego żywota przyjdzie nam zobaczyć znów takie wydarzenie. A Ty? Skąd zmierzasz i dokąd? Daleko jesteś od rodzinnej wyspy.
Gedeon Lannister.- Liczba postów : 141
Data dołączenia : 07/12/2017
Re: Karczma na rozdrożach
- Dla mnie? Chyba nic, haha! Trochę wyrosłem.- Przy tych słowach rzucił swoje rękawice tuż koło hełmu. Zaczął on się już zabierać za paski lewego naramiennika, bo z takim ciężarem broń Siedmiu nie usiądzie na takim krześle. Jeszcze się załamie, a Arjan miał wiele takich przypadków przy swojej aktualnej wadze.
- No żebyś wiedział, że zabrali. Przecież mówiłem, że dorównam Ser Duncanowi Wysokiemu, heh. Ciebie też Ged cholernie dobrze widzieć.- Poklepał go na te ostatnie słowa po ramieniu z ogromnym uśmiechem. Wtedy akurat do karczmy przypałętał się giermek Estermonta, więc skinął do niego ręką, by tu przybiegł pomóc ściągać resztę zbroi. Oczywiście potem wrócił wzrokiem do Geda, bo słuchał uważnie co tam jego lwi znajomy miał do powiedzenia. Udało mu się w tym czasie skończyć zdejmowanie lewego naramiennika, więc pochylił teraz prawe ramię, by to już giermek załatwił sprawę z drugą ręką.
- Ano, turniejów teraz strasznie mało jest, a prawie nic. Ja w sumie planowałem jak to ja wbić się w jakąś bardziej żwawą zadymę, ale jedynie gdzie zdążyłem zabłysnąć to w wyprowadzaniu zębów na spacer oprychowi z poprzedniej karczmy, hah. O! Akurat zamierzałem zajechać do Kamiennego Septu, więc świetnie pasuje, Ged! Chciałem zapalić świeczkę Wojownikowi, by się teraz coś zadziało, żeby móc się wykazać, bo mnie to aż ręce świerzbią na taką porządną walkę!- Tutaj ścisnął swoją prawicę w pięść i wysunął bardziej przed siebie. Oczywiście zaśmiał się przy tym, więc wyglądał jak wesoły olbrzym, który ewidentnie lubi komuś nakopać. Jednak uśmiech mu zaraz zniknął z twarzy, gdy pojawiła się wzmianka o jego rodzinnej wyspie.
- Cóż...daleko, czy nie, rycerz ma prawo chyba sobie na jakiś czas wyjechać z domu, by zażyć tego co najlepsze, czyli wolności przy rycerskich zajęciach. Czy źle mówię? - Przy tych słowach szybko mu wrócił na twarzy entuzjazm. W tym momencie pochylił się lekko, żeby to giermek mu odpiąć ostatnie paski napierśnika. Na dodatek przybyły na stół miski gulaszu, dwa bochny chleba oraz cztery piwa, więc oczka żółwikowi się zaświeciły. Koniec końców udało się ściągnąć napierśnik, więc rycerz poruszał trochę ramionami. Ależ lekkie. Mógłbym wręcz latać. W końcu mógł z takim ciężarem usiąść do stołu.
- Jak młody idzie? Ograłeś go już o pasowanie? Hah- Siadając do stołu szturchnął tak giermka Geda i posłał mu uśmiech, samemu chwytając za kufel z piwem. Skinął on przy okazji, żeby jego młodzik się dosiadł.- Siadaj Rickard, trzeba zjeść i się napić po takiej długiej podróży. No, o czym to ja tutaj? Chyba o kościach. Nawet ja Cię ogram.
Posłał tak uśmiech Lannisterowi, by zaraz wysunąć mu kufel do lekkiego stuknięcia.
- Za spotkanie, bo takie rzeczy się opija.
Jeśli było zderzenie kufli, to Arjan łapczywie pociągnął łyka ze swego kufla i zaraz zabrał się do posiłku.
- No żebyś wiedział, że zabrali. Przecież mówiłem, że dorównam Ser Duncanowi Wysokiemu, heh. Ciebie też Ged cholernie dobrze widzieć.- Poklepał go na te ostatnie słowa po ramieniu z ogromnym uśmiechem. Wtedy akurat do karczmy przypałętał się giermek Estermonta, więc skinął do niego ręką, by tu przybiegł pomóc ściągać resztę zbroi. Oczywiście potem wrócił wzrokiem do Geda, bo słuchał uważnie co tam jego lwi znajomy miał do powiedzenia. Udało mu się w tym czasie skończyć zdejmowanie lewego naramiennika, więc pochylił teraz prawe ramię, by to już giermek załatwił sprawę z drugą ręką.
- Ano, turniejów teraz strasznie mało jest, a prawie nic. Ja w sumie planowałem jak to ja wbić się w jakąś bardziej żwawą zadymę, ale jedynie gdzie zdążyłem zabłysnąć to w wyprowadzaniu zębów na spacer oprychowi z poprzedniej karczmy, hah. O! Akurat zamierzałem zajechać do Kamiennego Septu, więc świetnie pasuje, Ged! Chciałem zapalić świeczkę Wojownikowi, by się teraz coś zadziało, żeby móc się wykazać, bo mnie to aż ręce świerzbią na taką porządną walkę!- Tutaj ścisnął swoją prawicę w pięść i wysunął bardziej przed siebie. Oczywiście zaśmiał się przy tym, więc wyglądał jak wesoły olbrzym, który ewidentnie lubi komuś nakopać. Jednak uśmiech mu zaraz zniknął z twarzy, gdy pojawiła się wzmianka o jego rodzinnej wyspie.
- Cóż...daleko, czy nie, rycerz ma prawo chyba sobie na jakiś czas wyjechać z domu, by zażyć tego co najlepsze, czyli wolności przy rycerskich zajęciach. Czy źle mówię? - Przy tych słowach szybko mu wrócił na twarzy entuzjazm. W tym momencie pochylił się lekko, żeby to giermek mu odpiąć ostatnie paski napierśnika. Na dodatek przybyły na stół miski gulaszu, dwa bochny chleba oraz cztery piwa, więc oczka żółwikowi się zaświeciły. Koniec końców udało się ściągnąć napierśnik, więc rycerz poruszał trochę ramionami. Ależ lekkie. Mógłbym wręcz latać. W końcu mógł z takim ciężarem usiąść do stołu.
- Jak młody idzie? Ograłeś go już o pasowanie? Hah- Siadając do stołu szturchnął tak giermka Geda i posłał mu uśmiech, samemu chwytając za kufel z piwem. Skinął on przy okazji, żeby jego młodzik się dosiadł.- Siadaj Rickard, trzeba zjeść i się napić po takiej długiej podróży. No, o czym to ja tutaj? Chyba o kościach. Nawet ja Cię ogram.
Posłał tak uśmiech Lannisterowi, by zaraz wysunąć mu kufel do lekkiego stuknięcia.
- Za spotkanie, bo takie rzeczy się opija.
Jeśli było zderzenie kufli, to Arjan łapczywie pociągnął łyka ze swego kufla i zaraz zabrał się do posiłku.
Arjan Estermont.- Liczba postów : 293
Data dołączenia : 08/12/2017
Re: Karczma na rozdrożach
– Odwiedzenie Kamiennego Septu jest świetnym pomysłem. W sumie i tak nie mam lepszego celu podróży, więc chętnie Ci potowarzyszę. Dobrze będzie trochę popodróżować w większym gronie. Nie obraź się Derek - tu Ged sprzedał kuksańca w ramię swojemu giermkowi.
– Ano dobrze mówisz, wolność i swoboda to wspaniałe rzeczy - Lannister krótko to skomentował. Było co prawda dużo do opowiedzenia, ale noc była jeszcze młoda, a na ich stoliku właśnie pojawiły się strawa i piwa. Tak więc zaraz wszyscy unieśli kufle, stuknęli się nimi i opróżnili od razu sporą część. Gedeon i Derek zdążyli już tego wieczoru wypić po jednym.
– Nie sir, nie graliśmy nigdy o pasowanie. I na pewno sir Gedeon nie zgodziłby się na wygranie czegoś takiego w kości - przyznał giermek. Było po nim widać lekkie zakłopotanie. Z jednej strony zazwyczaj mógł mówić do sir Gedeona bez zbytnich formalności, z drugiej nie wiedział, czy na podobne zachowanie może pozwolić sobie z sir Arjanem, mimo, że wyglądali, jakby znali się z Gedem długi czas.
– Tu ma racje, pasowania nie wygra, ale już wygrał sobie luźniejszy dzień jutro. No i nie spieszyłbym się z tym, że nawet Ty mnie ograsz. Co jak co, ale wiemy, że z nas dwóch to ja jestem bystrzejszy - dodał z przekąsem, szczególnie, że Arjan wyglądał teraz jak wielka kupa mięsa. Bardzo łatwo było postawić taki wniosek, choć prawdą było, że Gedeon wcale nie uważał go za tępego. - A do gry trzeba mieć głowę na karku i sporo szczęścia. Ten tu młodzik to ma dopiero to tego łeb, a pod szczęśliwą gwiazdą musiał się urodzić – to mówiąc znów klepnął Dereka w ramię, co wprawiło młodego w lekką dumę. - No, ale może się przekonajmy, co? Przegrany stawia następną kolejkę. Albo nie! To takie banalne! Przegrany opowiada historyjkę, a następną kolejkę ja stawiam, bo w sumie moja kolei. Dodał pewny siebie. Nawet jeśli przegra, miał niejedną historyjkę pod ręką, a opowiadanie nigdy nie stanowiło dla niego problemów. Ba! Nieraz to mógłby nawet i całymi dniami opowiadać zasłyszane historię, czy też pokusić się nakreślić bliżej jakiś epizod ze swoich przygód.
– Ano dobrze mówisz, wolność i swoboda to wspaniałe rzeczy - Lannister krótko to skomentował. Było co prawda dużo do opowiedzenia, ale noc była jeszcze młoda, a na ich stoliku właśnie pojawiły się strawa i piwa. Tak więc zaraz wszyscy unieśli kufle, stuknęli się nimi i opróżnili od razu sporą część. Gedeon i Derek zdążyli już tego wieczoru wypić po jednym.
– Nie sir, nie graliśmy nigdy o pasowanie. I na pewno sir Gedeon nie zgodziłby się na wygranie czegoś takiego w kości - przyznał giermek. Było po nim widać lekkie zakłopotanie. Z jednej strony zazwyczaj mógł mówić do sir Gedeona bez zbytnich formalności, z drugiej nie wiedział, czy na podobne zachowanie może pozwolić sobie z sir Arjanem, mimo, że wyglądali, jakby znali się z Gedem długi czas.
– Tu ma racje, pasowania nie wygra, ale już wygrał sobie luźniejszy dzień jutro. No i nie spieszyłbym się z tym, że nawet Ty mnie ograsz. Co jak co, ale wiemy, że z nas dwóch to ja jestem bystrzejszy - dodał z przekąsem, szczególnie, że Arjan wyglądał teraz jak wielka kupa mięsa. Bardzo łatwo było postawić taki wniosek, choć prawdą było, że Gedeon wcale nie uważał go za tępego. - A do gry trzeba mieć głowę na karku i sporo szczęścia. Ten tu młodzik to ma dopiero to tego łeb, a pod szczęśliwą gwiazdą musiał się urodzić – to mówiąc znów klepnął Dereka w ramię, co wprawiło młodego w lekką dumę. - No, ale może się przekonajmy, co? Przegrany stawia następną kolejkę. Albo nie! To takie banalne! Przegrany opowiada historyjkę, a następną kolejkę ja stawiam, bo w sumie moja kolei. Dodał pewny siebie. Nawet jeśli przegra, miał niejedną historyjkę pod ręką, a opowiadanie nigdy nie stanowiło dla niego problemów. Ba! Nieraz to mógłby nawet i całymi dniami opowiadać zasłyszane historię, czy też pokusić się nakreślić bliżej jakiś epizod ze swoich przygód.
Gedeon Lannister.- Liczba postów : 141
Data dołączenia : 07/12/2017
Re: Karczma na rozdrożach
- No to postanowione! Jedziemy we czwórkę do Kamiennego Septu.- Rzucił z uśmiechem, po czym wepchnął sobie potężną porcję gulaszu do buzi. Rycerz podczas smakowania posiłku zatańczył aż brwiami z podziwu. Niezłe. Następnie wziął i przełamał jakby nigdy nic bochen chleba na pół, podając tak jedną część Rodrickowi. Oczywiście jednym kęsem pozbawił znacznej części swojego chleba. Było widać, że Arjan na pewno będzie brał dokładkę.
- Niezły ten Gulasz.- Wytarł tak prawą dłonią usta, po czym zanurzył łyżkę z powrotem w miskę potrawki, słuchając przy tym Geda. Prychnął on oczywiście na wspominki, że nie da wygrać pasowania.
- Żartuję przecież, hehe, a to ile dni imienia już masz? Bo już widać, że kawał chłopa z Ciebie. To pewnie niedługo będziesz miał pasowanie! Dotrwacie obaj! Pasowanie to chyba jedna z piękniejszych rzeczy za młodu, hah.- Spojrzał tak z uśmiechem na obydwu giermków, by zaraz ukryć uśmiech w kolejnej łyżce potrawy. Nie wiedział, co by dał, żeby jeszcze raz mieć tyle lat co oni. Najzwyczajniej im zazdrościł tego wszystkiego. Te obowiązki giermka to było niegdyś wręcz czysta zabawa dla Estermonta, a co po nich mógł robić? Wszystko mógł! Zabawiać się z panienkami, pić, jeździć konno i tłuc się po placu z rówieśnikami na miecze, z czego te ostatnie było esencją życia Żółwia. Nagle ruszyli z tematyką kości, więc rycerz się rozbudził i wykonał typowy zawadiacki półuśmiech.
- Ty mnie? Huh. Nie rozśmieszaj mnie, przyjacielu. Widzisz tę rękę? Kości same się potoczą ze strachu ku mojej wygranej, hehe.- Tutaj pokazał swoją prawą dłoń, która rozłożono była może wielkości twarzy Geda. Mówił to oczywiście żartem. Wyciągnął on potem rękę po kości i w jednym chwycie je zabrał.
- O! O! Święte słowa! Kolejeczka musi być!- Przytaknął Estermont przebierając kośćmi w dłoni.- Mi pasuje, bo opowiadać mam co i piwo mamy jeszcze do tego, więc szykuj się przegranie i opowiadanie, Ged.
Tutaj podniósł kufel do ust, by wypić go duszkiem do dna, żeby to zaraz dogonić kolejeczkę. Następnie nawet nie patrząc podczas tego, poturlał kośćmi po stole, a zaraz po nim Lew. Wynik dopiero zobaczył, gdy odłożył kufel na bok. Psiakrew. Prychnął on pogardliwie do kości, po czym odebrał kolejny kufel od kelnerki.
- Dobra...to o czym ja tutaj mogę...już wiem!- Poprawił on się bardziej na krześle i łokciami oparł o stół, obracając przy tym część twarzy z blizną do słuchaczy. Poklepał ów zabliźniony policzek palcem i uśmiechnął się przy tym.- O tym chciałem odpowiedzieć. Było to tak...
- A jak to u ciebie było, Ged? Bałeś się przed tym pierwszym razem? Mówię tu o zabiciu człowieka. Jak to czułeś? Bo ja nic nie czułem. Możliwe, że to już wieloletnia wprawa w zabijaniu w rzeźni mieczem mnie trochę znieczuliła, ale nie wiem. Może to dlatego, że ich nie znałem? Nie wiem psiakrew. Chciałbym usłyszeć, jak to było u ciebie, może czuliśmy to samo.- Odchylił się tak lekko na krześle i spojrzał na karczmarza.- Jeszcze jedną kolejkę! I coś na ząb! Pieczonego najlepiej! W sumie dopiero naszło mnie myśl...że ten sztylet mógł być z valyriańskiej stali...
Pogładził się podczas ostatniego słowa po bliźnie.
- Niezły ten Gulasz.- Wytarł tak prawą dłonią usta, po czym zanurzył łyżkę z powrotem w miskę potrawki, słuchając przy tym Geda. Prychnął on oczywiście na wspominki, że nie da wygrać pasowania.
- Żartuję przecież, hehe, a to ile dni imienia już masz? Bo już widać, że kawał chłopa z Ciebie. To pewnie niedługo będziesz miał pasowanie! Dotrwacie obaj! Pasowanie to chyba jedna z piękniejszych rzeczy za młodu, hah.- Spojrzał tak z uśmiechem na obydwu giermków, by zaraz ukryć uśmiech w kolejnej łyżce potrawy. Nie wiedział, co by dał, żeby jeszcze raz mieć tyle lat co oni. Najzwyczajniej im zazdrościł tego wszystkiego. Te obowiązki giermka to było niegdyś wręcz czysta zabawa dla Estermonta, a co po nich mógł robić? Wszystko mógł! Zabawiać się z panienkami, pić, jeździć konno i tłuc się po placu z rówieśnikami na miecze, z czego te ostatnie było esencją życia Żółwia. Nagle ruszyli z tematyką kości, więc rycerz się rozbudził i wykonał typowy zawadiacki półuśmiech.
- Ty mnie? Huh. Nie rozśmieszaj mnie, przyjacielu. Widzisz tę rękę? Kości same się potoczą ze strachu ku mojej wygranej, hehe.- Tutaj pokazał swoją prawą dłoń, która rozłożono była może wielkości twarzy Geda. Mówił to oczywiście żartem. Wyciągnął on potem rękę po kości i w jednym chwycie je zabrał.
- O! O! Święte słowa! Kolejeczka musi być!- Przytaknął Estermont przebierając kośćmi w dłoni.- Mi pasuje, bo opowiadać mam co i piwo mamy jeszcze do tego, więc szykuj się przegranie i opowiadanie, Ged.
Tutaj podniósł kufel do ust, by wypić go duszkiem do dna, żeby to zaraz dogonić kolejeczkę. Następnie nawet nie patrząc podczas tego, poturlał kośćmi po stole, a zaraz po nim Lew. Wynik dopiero zobaczył, gdy odłożył kufel na bok. Psiakrew. Prychnął on pogardliwie do kości, po czym odebrał kolejny kufel od kelnerki.
- Dobra...to o czym ja tutaj mogę...już wiem!- Poprawił on się bardziej na krześle i łokciami oparł o stół, obracając przy tym część twarzy z blizną do słuchaczy. Poklepał ów zabliźniony policzek palcem i uśmiechnął się przy tym.- O tym chciałem odpowiedzieć. Było to tak...
- Wspomnienia :
- Ech, kolejny objazd, a miałem dzisiaj u Vana miecz wykuć. Pomyślał, siodłając tak konia swojemu Panowi. Jedyny problem to miał z pełnymi lecjami, bo koń był strasznie nieposłuszny, a na dodatek przeszkadzała mu różnica wzrostu.
- Pochyl ten pysk chuju.- Rzucił do konia już poirytowany, po czym podskoczył i chwycił go tak ręką za szyję, dzięki czemu w tym chwycie mógł dokończyć spinanie pasków. Gotowe.
- Takie to trudne było?- Spytał tego irytującego zwierza, po czym go poklepał i podsuną jabłko do zjedzenia. Żebyś się uspokoił. Następnie chwycił ów wredotę za lejce i wyprowadził ją na dziedziniec. Stał tam dyrygując całej wycieczce lord Ralf Buckler, więc to właśnie jemu podał wierzchowca, wcześniej oczywiście lekko się kłaniając. Sam lordzik był średniego wzrostu mężczyzną o popielatych włosach oraz szerszej sylwetki. Pozostało jedynie ogarnąć swojego własnego konika oraz uzbrojenie.
Młodzik nałożył na siebie grubą warstwę przeszywanicy wraz z pełną zbroją kolczą i kapalinem.
Do boku sobie przypiął tradycyjny toporek z kolcem, a przez lewe ramię przewiesił tarczę trójkątną.
Wskoczył on tak wyekwipowany na "Berka", po czym kłusem zaczął gonić kłusem do tworzącego się konwoju Buckler'a. Zajął on tak miejsce obok swego lorda "wychowawcy" i wtedy akurat zaczęli wyruszać z Bronzegate. Sama gwardia liczyła dwudziestu rycerzy, więc liczba była dość symboliczna,
by odpędzić jakiekolwiek zagrożenie.
Jeździli oni tak jedną godzinę po okolicznych wsiach i wypytywali o ostatnie zdarzenia z rozbójnikami,
by móc w ten sposób zebrać coś w logiczną całość i zaplanować plan wypędzenie takowych szkodników z ziem chorążego Baratheona. Giermka w sumie nudziło, więc przez cały czas siedział na swoim koniku i ziewał. Nudy. Wolę wrócić na plac w Bronzegate. Wędrowali oni jeszcze tak dobre godziny,
aż się zebrali na drogę powrotną, na którą żółwik bardzo się cieszył. Zamierzali oni przejechać przez niewielki zagajnik, by móc oszczędzić tak czas drogi do zamku. Jadąc tak, Arjan usłyszał ruch w pobliskich krzakach. Spojrzał on więc w tym kierunku podejrzliwie. Co zobaczył? Brodatego mężczyznę w futrach mającego kuszę! Dodatkowo wymierzoną w wychowanka Estermonta. O kurwa!
- Zasadzka!- Krzyknął do wszystkich i zasłonił mężczyznę swoją tarczą, dobywając przy tym swojego toporka. W tej jednej chwili w kierunku młodzika poleciały cztery bełty, z czego dwa wbiły się w tarczę,
jeden uderzył w rondo kapalina, a ostatni przeleciał obok. Zaraz po tym z rykiem zaczęli wylatywać zbóje z włóczniami, z czego jeden szarżował wprost na zszokowanego Rafla. Chłopak w jednej chwili obrócił topór w dłoni i wykonał nagłe ruch koniem do przodu, gdzie podczas tego wykonał zamach od góry w łeb przeciwnika. Cios poleciał trochę krzywo, ale efekt był taki, że topór zrobił dziurę w czole wroga. Przez adrenalinę nie zwrócił on nawet uwagi na zabicie człowieka. Rozejrzał on się szybko po tym, gdzie jest potrzeba pomoc, a była ona potrzebna na początku kolumny, która miała utorować drogę lordowi. Zawadiacki giermek przepełniony rządzą zdobycia pasa rycerskiego, od razu ruszył w tamtym kierunku z szarżą konną. Stało tam trzech ludzi, z czego jeden z kuszą, więc Beczułka postawił na to, że po tej jednej szarży będzie ich tylko dwóch. Przeliczył się.
Gdy już wykonywał zamach z konia, by rozłupać łeb jednemu z bandytów, nagle pojawiła się przed nim napięta lina! Skończyło to się tak, że koń się przewrócił, a młody wyleciał z siodła, tarzając się tak po ziemi, jak zwykła kłoda. Tfu! Wypluł on ziemię z ust, po czym szybko wstał z gleby, gdzie normalny człowiek leżałby już cały obolały. Zaczął on wtedy szarżować pieszo na bandytę z kuszą.
- Kurwa mać!- Krzyknął kusznik, po czym wypuścił nienaładowaną kuszę z rąk, żeby to szybko dobyć miecza. Arjan zamachnął się znad głowy toporem z taką siłą, że zwykłą pałką dałoby zrobić złamanie.
Bandyta jednak zdążył sparować, więc młodzik nie pozostał bezczynny, tylko w tej pozycji posłał mu lewą ręką cios rantem tarczy wcelowanej w łeb. Jednakże ponownie nie poszło po myśli chłopaka,
bo nemezis dokonał on zręcznego uniku na bok i wykonał pchnięcie wolną ręką, gdzie właśnie dobył sztyletu. Sztylet pofruną tak ku policzkowi kolczemu młodego, gdzie przebił się przez nią z niezwykłą łatwością i rozciął prawie cały policzek aż do ucha! Jucha polała się strasznie, ale zaraz ranny odpowiedział na to zagranie kolcem topora, który ugrzęzł w klatce piersiowej nożownika. Wyrwał go z trzaskiem, a zaraz potem obrócił do dwóch kolejnych. Chodźcie skurwysyny. Jeden z tej dwójki czekających był w trakcie szarżowania na Arjana. Był on wyposażony w dwuręczny topór, który trzymał wysoko nad głową, więc młody wiedział co na takich stosować. Uniósł on najzwyczajniej wysoko tarczę, blokując w ten sposób uderzenie topora, a samemu wtedy zyskał odsłoniętego przeciwnika, którego rąbną na odlew w kolano. Topornik zwalił się wtedy na plecy, a zaraz po nim pojawił się kolejny. Tutaj walka trwała trochę dłużej, bo polegała na wymianie ciosów jak na placu ćwiczebnym, ale skończyło się odrąbaniem połowy dłoni przeciwnika, który potem kurczowo trzymał się jej pozostałości jak oszalały, więc młody korzystał i to zakończył cięciem w łeb. Obrócił on się ponownie, ale tym razem do tego z ranną nogą. Giermek już dociskał go do ziemii swoim butem i brał zamach toporem, by dokończyć dzieła.
- Czekaj! Czekaj!- Krzyczał z rozpaczą bandyta, ale broń już była w powietrzu.
Jucha polała się przy szyi, bardzo obficie polała...
Arjan rozejrzał się wtedy, ale widział tego przez mroczki w oczach. Psiakrew. Najzwyczajniej zemdlał.
***
Następnego dnia obudził on się w komnacie Maestera mając zszyty policzek, który wyglądał okropnie,
ale Estermont się tym nie przejął, tylko cię cieszył. Rycerz bez blizny to kutas nie rycerz.
W południe dowiedział on się, że zostanie on pasowany jutro z rana przez sprawę uratowania życia lorda. Myślał on wtedy, że chyba umrze z radości, bo spełnił swoje marzenie. Musiał on na wieczór przebrać się całkowicie w biel i spędzić całą noc w sepcie modląc się do wojownika o zesłanie łask na przyszłego rycerza. Gdy to się skończyło...
- A jak to u ciebie było, Ged? Bałeś się przed tym pierwszym razem? Mówię tu o zabiciu człowieka. Jak to czułeś? Bo ja nic nie czułem. Możliwe, że to już wieloletnia wprawa w zabijaniu w rzeźni mieczem mnie trochę znieczuliła, ale nie wiem. Może to dlatego, że ich nie znałem? Nie wiem psiakrew. Chciałbym usłyszeć, jak to było u ciebie, może czuliśmy to samo.- Odchylił się tak lekko na krześle i spojrzał na karczmarza.- Jeszcze jedną kolejkę! I coś na ząb! Pieczonego najlepiej! W sumie dopiero naszło mnie myśl...że ten sztylet mógł być z valyriańskiej stali...
Pogładził się podczas ostatniego słowa po bliźnie.
Arjan Estermont.- Liczba postów : 293
Data dołączenia : 08/12/2017
Re: Karczma na rozdrożach
"Psiakrew, akurat teraz musiało lunąć. Jakby nie mogło zaczekać jeszcze kilku minut" zaklął w myślach Loren, przemykając od stajni do głównego budynku karczmy. Konia i resztę rzeczy zostawił pod opieką posługacza w stajni ufając, że dostarczy jego sakwy do pokoju. O ile uda mu się wynająć jakąś izbę. Trudno, w najgorszym razie prześpi się w stajni, nie pierwszy i nie ostatni zresztą raz.
Szybkim krokiem pokonał resztę dystansu oddzielającego go od budynku i naparł ramieniem na drzwi. Zaraz za nimi zatrzymał się, poprawił futerał z lutnią na ramieniu i rozejrzał po nieco zadymionej izbie – widać komin był ździebko nieszczelny. Gdy oczy przyzwyczaiły się do panującego półmroku, wzrok przyciągnęła znajoma twarz przymocowana do głowy ciała siedzącego przy jednym ze stołów. „Nie może być. Nie mam ostatnio aż tyle szczęścia!” pomyślał. Przetarł zmęczone podróżą oczy i spojrzał ponownie. Okazało się, że jednak tym razem szczęście mu dopisało.
- Niech skonam, Gedeon Lannister! – wrzasnął i ignorując zaciekawione spojrzenia gości praktycznie pobiegł się w kierunku stołu zajmowanego przez Uśmiechniętego Rycerza i jego trzech towarzyszy.
- To prawdziwa przyjemność widzieć Cię ponownie, stary druhu. Nawet nie pamiętam ile już czasu minęło od naszego ostatniego rozstania – rzucił z uśmiechem i odwrócił się do towarzyszy rycerza - Ser – skłonił głowę – Panowie giermkowie – puścił oko – pozwólcie, że przedstawię się: Loren Hill, zwany także Złotoustym, człowiek wielu talentów, muzyk, śpiewak, kompozytor, jeden z największych artystów w tej części świata i przede wszystkim chodząca skromność. Czy mogę spytać o Wasze imiona i poprosić o pozwolenie na zajęcie miejsca przy Waszym stole?
- Karczmarzu, więcej piwa, gulaszu i chleba! – zawołał nie czekając na odpowiedź. Następnie przeniósł wzrok na drugiego z siedzących przy stole rycerzy, po raz kolejny zadając sobie pytanie czy skądś go przypadkiem nie zna.
Szybkim krokiem pokonał resztę dystansu oddzielającego go od budynku i naparł ramieniem na drzwi. Zaraz za nimi zatrzymał się, poprawił futerał z lutnią na ramieniu i rozejrzał po nieco zadymionej izbie – widać komin był ździebko nieszczelny. Gdy oczy przyzwyczaiły się do panującego półmroku, wzrok przyciągnęła znajoma twarz przymocowana do głowy ciała siedzącego przy jednym ze stołów. „Nie może być. Nie mam ostatnio aż tyle szczęścia!” pomyślał. Przetarł zmęczone podróżą oczy i spojrzał ponownie. Okazało się, że jednak tym razem szczęście mu dopisało.
- Niech skonam, Gedeon Lannister! – wrzasnął i ignorując zaciekawione spojrzenia gości praktycznie pobiegł się w kierunku stołu zajmowanego przez Uśmiechniętego Rycerza i jego trzech towarzyszy.
- To prawdziwa przyjemność widzieć Cię ponownie, stary druhu. Nawet nie pamiętam ile już czasu minęło od naszego ostatniego rozstania – rzucił z uśmiechem i odwrócił się do towarzyszy rycerza - Ser – skłonił głowę – Panowie giermkowie – puścił oko – pozwólcie, że przedstawię się: Loren Hill, zwany także Złotoustym, człowiek wielu talentów, muzyk, śpiewak, kompozytor, jeden z największych artystów w tej części świata i przede wszystkim chodząca skromność. Czy mogę spytać o Wasze imiona i poprosić o pozwolenie na zajęcie miejsca przy Waszym stole?
- Karczmarzu, więcej piwa, gulaszu i chleba! – zawołał nie czekając na odpowiedź. Następnie przeniósł wzrok na drugiego z siedzących przy stole rycerzy, po raz kolejny zadając sobie pytanie czy skądś go przypadkiem nie zna.
Loren Hill.- Liczba postów : 27
Data dołączenia : 09/12/2017
Re: Karczma na rozdrożach
Gdy tylko Estermont przystał na propozycję Lannistera, w rękach obu znalazły się kości, a tylko chwilę potem z brzękiem poturlały się po stole. Była potem chwila na zastanowienie i przerzucenie kilku kości, co też Gedeon uczynił zostawiając sobie tylko trzy dwójki. Jedna z przerzucanych kości prawie zleciała, ale giermek Gedeon szybko zablokował ją ręką. I co tam było!? Ano kolejna dwójka, co dało Lannisterowi zwycięski rzut.
– Coś te nasze kości jakieś nie strachliwe twoich łap - rzucił rycerz z uśmiechem i zaraz rozsiadł się wygodniej. W końcu to na Arjana przypadło opowiadanie. Nim jednak zaczął, cała czwórka zwilżyła sobie gardła, w końcu żaden porządny rycerz nie rozprawia o swoich czynach o suchym gardle, nawet na dworach królewskich, choć tam zwykle kosztuje się szlachetniejszych trunków niż mętne piwo.
Tak więc opowieść Estermonta zaczęła się na dobre. Gedeon słuchał jej z coraz to większym zainteresowaniem, nie spodziewał się bowiem, że będzie to aż tak barwa przygoda. Cóż, pewnie większość osób patrząc na posturę Arjana stwierdziłaby, że opowie jak to złamał parę karków i tyle. A tu taka niespodzianka!
Lannister nawet się nie zorientował, gdy jego towarzysz zakończył opowieść i zadał mu pytanie.
– U mnie pytasz? – zapytał jakby właśnie wyrwany ze snu. Taka już była natura młodszego syna Lancela Lannistera. Zawsze był marzycielem, któremu łatwo było „odpłynąć”. Szczególnie przy takiej opowieści. Zdawać by się mogło, że Ged właśnie tam był, a Arjan, zadając pytanie bezpośrednio do niego, sprawił, że rycerz z powrotem znalazł się w karczmie na Rozdrożach.
– Jak to było u mnie pytasz? – powtórzył pytanie jakby kupując sobie te parę sekund na zastanowienie. Podrapał się delikatnie po podbródku, jakby szukając odpowiednich słów. – Na pewno było inaczej – zaczął najzwyczajniej w świecie i napił się ze napoczął trzeci kufel piwa. Może już trochę było po nim widać, w końcu Uśmiechnięty Rycerz nie pił dużo. Nie potrzebował alkoholu, by uśmiech gościł na jego twarzy każdego dnia. I to była myśl, którą zaczął opowieść
– Nie piję dużo. Wiadomo, napić się jest przyjemnie, szczególnie w tak zacnym towarzystwie. Zwyczajnie nie mam zbyt wielu poważnych zmartwień. Nie muszę też pić, by na mojej twarzy uśmiech gościł każdego dnia – dodał z promienny uśmiechem i nagle, spochmurniał tak, jakby najsłoneczniejsze letnie niego nad Dorne nagle pokryte zostało gęstymi burzowymi chmurami zagnanymi przez Utopionego Boga prosto z Pyke czy innej nękanej ciągłymi sztormami wysp. – Ale nie zawsze tak było.
To mówiąc pochylił się lekko w stronę towarzyszy jakby właśnie miał opowiedzieć o czymś, o czym nie wolno mówić publicznie. Spojrzał jeszcze po karczmie i upewniwszy się, że nikt oprócz nich nie słucha, zaczął opowiadać, znacznie ciszej niż wcześniej.
A raczej miał zamiar opowiedzieć…
Nie zdążył bowiem utkać pierwszego zdania, gdy w karczmie rozległ się znajomy Gedeonowi głos. Głos tak melodyjny i zapewne znany tu nie tylko jemu, że nie dało się go nie rozpoznać. Loren Hill.
- A niech Cię Hill! Właśnie zrobiłem tak wspaniały wstęp do opowieści, a tu zjawiasz się Ty. Zabawne, że w tej wypowiedzi nie było słychać ani wyrzutu ani sarkazmu. Było to rzucone ze śmiechem zdanie, które może i miałoby zabrzmieć trochę groźnie, ale Loren nie pierwszy raz spotykał Geda, by nie wiedzieć, że wszystko to było bardzo serdeczne.
– Nie wiem przyjacielu. Mogło to być na ostatnim dniu imienia mojego pana ojca, jeśli mnie pamięć nie myli, przygrywałeś tam na lutni młodej panience Lefford.
Prawda jest taka, że Ged nie pamiętał, komu wtedy przygrywał Hill, ale komu innemu on tam mógł przygrywać, jak nie jakiejś młodej, pięknej panience?
– No, ale przysiadaj się tu do nas. To jest sir Arjan, mój dawny druh poznany za czasów giermkowania. Mojego giermka Dereka pewno kojarzysz. A to Rodrick, giermek sir Arjana. To zaś moi mili sławny Loren Hill we własnej osobie, co już mogliście nawet od niego samego usłyszeć – dodał spojrzawszy na kuzyna i pokręciwszy z lekka głową.
– Arjan, na pewno słyszałeś już gdzieś o siedzącym tu Lorenie? – zapytał Estermonta. Dobrze pamiętał, że miał właśnie teraz opowiadać, ale cóż, historia może poczekać, ludzie już mniej. To była jedna z życiowych dewiz sir Gedeona Lannistera.
– Coś te nasze kości jakieś nie strachliwe twoich łap - rzucił rycerz z uśmiechem i zaraz rozsiadł się wygodniej. W końcu to na Arjana przypadło opowiadanie. Nim jednak zaczął, cała czwórka zwilżyła sobie gardła, w końcu żaden porządny rycerz nie rozprawia o swoich czynach o suchym gardle, nawet na dworach królewskich, choć tam zwykle kosztuje się szlachetniejszych trunków niż mętne piwo.
Tak więc opowieść Estermonta zaczęła się na dobre. Gedeon słuchał jej z coraz to większym zainteresowaniem, nie spodziewał się bowiem, że będzie to aż tak barwa przygoda. Cóż, pewnie większość osób patrząc na posturę Arjana stwierdziłaby, że opowie jak to złamał parę karków i tyle. A tu taka niespodzianka!
Lannister nawet się nie zorientował, gdy jego towarzysz zakończył opowieść i zadał mu pytanie.
– U mnie pytasz? – zapytał jakby właśnie wyrwany ze snu. Taka już była natura młodszego syna Lancela Lannistera. Zawsze był marzycielem, któremu łatwo było „odpłynąć”. Szczególnie przy takiej opowieści. Zdawać by się mogło, że Ged właśnie tam był, a Arjan, zadając pytanie bezpośrednio do niego, sprawił, że rycerz z powrotem znalazł się w karczmie na Rozdrożach.
– Jak to było u mnie pytasz? – powtórzył pytanie jakby kupując sobie te parę sekund na zastanowienie. Podrapał się delikatnie po podbródku, jakby szukając odpowiednich słów. – Na pewno było inaczej – zaczął najzwyczajniej w świecie i napił się ze napoczął trzeci kufel piwa. Może już trochę było po nim widać, w końcu Uśmiechnięty Rycerz nie pił dużo. Nie potrzebował alkoholu, by uśmiech gościł na jego twarzy każdego dnia. I to była myśl, którą zaczął opowieść
– Nie piję dużo. Wiadomo, napić się jest przyjemnie, szczególnie w tak zacnym towarzystwie. Zwyczajnie nie mam zbyt wielu poważnych zmartwień. Nie muszę też pić, by na mojej twarzy uśmiech gościł każdego dnia – dodał z promienny uśmiechem i nagle, spochmurniał tak, jakby najsłoneczniejsze letnie niego nad Dorne nagle pokryte zostało gęstymi burzowymi chmurami zagnanymi przez Utopionego Boga prosto z Pyke czy innej nękanej ciągłymi sztormami wysp. – Ale nie zawsze tak było.
To mówiąc pochylił się lekko w stronę towarzyszy jakby właśnie miał opowiedzieć o czymś, o czym nie wolno mówić publicznie. Spojrzał jeszcze po karczmie i upewniwszy się, że nikt oprócz nich nie słucha, zaczął opowiadać, znacznie ciszej niż wcześniej.
A raczej miał zamiar opowiedzieć…
Nie zdążył bowiem utkać pierwszego zdania, gdy w karczmie rozległ się znajomy Gedeonowi głos. Głos tak melodyjny i zapewne znany tu nie tylko jemu, że nie dało się go nie rozpoznać. Loren Hill.
- A niech Cię Hill! Właśnie zrobiłem tak wspaniały wstęp do opowieści, a tu zjawiasz się Ty. Zabawne, że w tej wypowiedzi nie było słychać ani wyrzutu ani sarkazmu. Było to rzucone ze śmiechem zdanie, które może i miałoby zabrzmieć trochę groźnie, ale Loren nie pierwszy raz spotykał Geda, by nie wiedzieć, że wszystko to było bardzo serdeczne.
– Nie wiem przyjacielu. Mogło to być na ostatnim dniu imienia mojego pana ojca, jeśli mnie pamięć nie myli, przygrywałeś tam na lutni młodej panience Lefford.
Prawda jest taka, że Ged nie pamiętał, komu wtedy przygrywał Hill, ale komu innemu on tam mógł przygrywać, jak nie jakiejś młodej, pięknej panience?
– No, ale przysiadaj się tu do nas. To jest sir Arjan, mój dawny druh poznany za czasów giermkowania. Mojego giermka Dereka pewno kojarzysz. A to Rodrick, giermek sir Arjana. To zaś moi mili sławny Loren Hill we własnej osobie, co już mogliście nawet od niego samego usłyszeć – dodał spojrzawszy na kuzyna i pokręciwszy z lekka głową.
– Arjan, na pewno słyszałeś już gdzieś o siedzącym tu Lorenie? – zapytał Estermonta. Dobrze pamiętał, że miał właśnie teraz opowiadać, ale cóż, historia może poczekać, ludzie już mniej. To była jedna z życiowych dewiz sir Gedeona Lannistera.
Gedeon Lannister.- Liczba postów : 141
Data dołączenia : 07/12/2017
Re: Karczma na rozdrożach
- No wyrzuć to z siebie, Ged.- Rzekł Arjan podsuwając pod swoje usta kufel z piwem i biorąc jeden łyk do swego gardziołka. Jeśli chodzi o jego stan po tych wszystkich kolejkach, to nic nie było widać, wręcz jakby dopiero wszedł do karczmy i przysiadł się do Geda na rozmowę. Oczywiście tak było to widać z twarzy, bo żółw aktualnie nic robił nic takiego, w czym takiego alkohol we krwi by przeszkadzał.
- Chyba nigdy nie spotkam w takim razie równemu sobie jeśli chodzi o trunki, hehe.- Powiedział z uśmiechem na twarzy, po czym odebrał od kelnerki pieczoną baraninę z liśćmi sałaty. Mhm. Na sam widok mięsa pociekła mu ślinka, więc od razu dobył sztyletu za pasa i uciął porządny kawałek mięsiwa giermkowi oraz samemu sobie. Nadziany tak na nóż baranie mięso wepchnął sobie do ust. Żując tak czekał na poczęcie opowieści Gedeona. Oczywiście odebrał on wcześniej kolejne kufle piwa, żeby nie było, że z pustymi siedzą. Nagle jego przyjaciel spochmurniał, a sam Estermont nie do końca zrozumiał przekazu. Jakaś tajemnica? Żółw miał podczas tego pytania w głowie zdziwioną minę, ale nie chciał wchodzić w szczegóły jeśli jego przyjaciel tego nie chciał. Jednak potem się pochylił, by prawdopodobnie zacząć opowieść. A jednak powie.
- Dajesz.- Olbrzym pograł tak palcami lewej dłoni po stole, a natomiast drugą przytrzymywał kawałek posiłku. Nagle jednak coś znowu przerwało Gedowi opowieść, a był to jakiś...blondasek z lutnią. Estermont spojrzał tak na niego pustym spojrzeniem, ale potem powstał, poprawił swój pas rycerski i wytarł prawicę o kant stołu. Zrobił tak jeden krok ku Lorenowi, po czym podał mu swoją wielką dłoń z uśmiechem.
- Ser Arjan Estermont z Zielonego Kamienia. Miło poznać.- Rękę miał tak wielką jak chłop, który mógłby sobie samemu przerzucić pług przez plecy i orać pole, więc była znaczna różnica. Natomiast uścisk był iście rycerski, czyli polegał na zgnieceniu wręcz dłoni podającego. Jeśli barda zabolało, to żółw jedynie się zaśmiał żartobliwie i poklepał go po ramieniu.- Czy słyszałem? Ano skądś kojarzę. Byłem wtedy na Zachodzie...ale kiedy to było! Z pięć lat temu może. Dobra, siadajcie panie Loren, się napijemy.
Tutaj ponownie zajął swoje miejsce przy stole machając do karczmarza ręką, żeby się pośpieszył do klientów.
- To jak z tą opowieścią, Ged? Bo ja umieram z ciekawości.- Przy okazji spojrzał po zebranych.- Z naszej dwójki zrobiła mi się nam niezła ekipa, Rickard, a przy okazji poleć po piwo, bo panienka to się pewnie nabiegała do tej pory, a damy trzeba wyręczać.
Na koniec puścił oczko giermkowi, na co młody przytaknął i poleciał po ów piwo.
- Skąd tak wędrujecie w sumie panie Loren? Bo pewnie to na jakieś występy.
- Chyba nigdy nie spotkam w takim razie równemu sobie jeśli chodzi o trunki, hehe.- Powiedział z uśmiechem na twarzy, po czym odebrał od kelnerki pieczoną baraninę z liśćmi sałaty. Mhm. Na sam widok mięsa pociekła mu ślinka, więc od razu dobył sztyletu za pasa i uciął porządny kawałek mięsiwa giermkowi oraz samemu sobie. Nadziany tak na nóż baranie mięso wepchnął sobie do ust. Żując tak czekał na poczęcie opowieści Gedeona. Oczywiście odebrał on wcześniej kolejne kufle piwa, żeby nie było, że z pustymi siedzą. Nagle jego przyjaciel spochmurniał, a sam Estermont nie do końca zrozumiał przekazu. Jakaś tajemnica? Żółw miał podczas tego pytania w głowie zdziwioną minę, ale nie chciał wchodzić w szczegóły jeśli jego przyjaciel tego nie chciał. Jednak potem się pochylił, by prawdopodobnie zacząć opowieść. A jednak powie.
- Dajesz.- Olbrzym pograł tak palcami lewej dłoni po stole, a natomiast drugą przytrzymywał kawałek posiłku. Nagle jednak coś znowu przerwało Gedowi opowieść, a był to jakiś...blondasek z lutnią. Estermont spojrzał tak na niego pustym spojrzeniem, ale potem powstał, poprawił swój pas rycerski i wytarł prawicę o kant stołu. Zrobił tak jeden krok ku Lorenowi, po czym podał mu swoją wielką dłoń z uśmiechem.
- Ser Arjan Estermont z Zielonego Kamienia. Miło poznać.- Rękę miał tak wielką jak chłop, który mógłby sobie samemu przerzucić pług przez plecy i orać pole, więc była znaczna różnica. Natomiast uścisk był iście rycerski, czyli polegał na zgnieceniu wręcz dłoni podającego. Jeśli barda zabolało, to żółw jedynie się zaśmiał żartobliwie i poklepał go po ramieniu.- Czy słyszałem? Ano skądś kojarzę. Byłem wtedy na Zachodzie...ale kiedy to było! Z pięć lat temu może. Dobra, siadajcie panie Loren, się napijemy.
Tutaj ponownie zajął swoje miejsce przy stole machając do karczmarza ręką, żeby się pośpieszył do klientów.
- To jak z tą opowieścią, Ged? Bo ja umieram z ciekawości.- Przy okazji spojrzał po zebranych.- Z naszej dwójki zrobiła mi się nam niezła ekipa, Rickard, a przy okazji poleć po piwo, bo panienka to się pewnie nabiegała do tej pory, a damy trzeba wyręczać.
Na koniec puścił oczko giermkowi, na co młody przytaknął i poleciał po ów piwo.
- Skąd tak wędrujecie w sumie panie Loren? Bo pewnie to na jakieś występy.
Arjan Estermont.- Liczba postów : 293
Data dołączenia : 08/12/2017
Re: Karczma na rozdrożach
Loren uścisnął podaną mu przez Arjana dłoń i mało nie sapnął, czując niedźwiedzi uścisk rycerza. Próbował nadrabiać miną, ale sądząc po rozbawionym wyrazie twarzy giermków, nie odniósł na tym polu większych sukcesów. "Szlag by trafił obyczaje rycerzy. Ja nie próbuję uszkadzać ich narzędzi pracy, mogliby się przynajmniej spróbować odwdzięczyć tym samym!" pomyślał, ale uśmiechnął się i powiedział na głos:
- Bardzo miło mi poznać, ser. Niestety nie przypominam sobie Twego imienia, ale biorąc pod uwagę ile osób spotykam, nie zdziwiłbym się, jeżeli wyleciało mi z pamięci.
Zaraz też zasiadł do stołu i obficie nałożył sobie gulaszu, a następnie zabrał się za jedzenie. Strawa była przepyszna (a przynajmniej tak sądził wygłodniały Loren), a piwo nierozcieńczone, zatem na chwilę wyłączył się z rozmowy i chyba przegapił ważny jej fragment. Na szczęście udało mu się wychwycić zadane przez Arjana pytanie.
-Niedawno wróciłem z Essos, konkretniej z Lys. Wysiadłem ze statku w Królewskiej Przystani, dałem parę występów w okolicy, a potem... No cóż, potem jakoś się złożyło, że trafiłem tutaj. Dalej... - wzruszył ramionami - Nie wiem, gdzie udam się dalej. Mogę na Północ, ale tam zarobki są kiepskie, a publika barbarzyńska. Mogę na Zachód, ale nie jestem pewien, czy mam ochotę po raz kolejny oglądać Skałę. Chyba wybiorę się na południe, do Reach i Dorne, od dawna nie miałem okazji zażyć porządnej słonecznej kąpieli. Chyba, że...
Przerwał i pociągnął spory łyk piwa.
- Chyba, że dwóch zacnych rycerzy i dwóch mężnych giermków zniesie towarzystwo grajka przez pewien czas - powiedział z uśmiechem - Ale na to jeszcze przyjedzie pora. Moje wtargnięcie przerwało Waszą rozmowę, zatem milknę i słucham... Opowieści Gedeona? - zaryzykował.
- Bardzo miło mi poznać, ser. Niestety nie przypominam sobie Twego imienia, ale biorąc pod uwagę ile osób spotykam, nie zdziwiłbym się, jeżeli wyleciało mi z pamięci.
Zaraz też zasiadł do stołu i obficie nałożył sobie gulaszu, a następnie zabrał się za jedzenie. Strawa była przepyszna (a przynajmniej tak sądził wygłodniały Loren), a piwo nierozcieńczone, zatem na chwilę wyłączył się z rozmowy i chyba przegapił ważny jej fragment. Na szczęście udało mu się wychwycić zadane przez Arjana pytanie.
-Niedawno wróciłem z Essos, konkretniej z Lys. Wysiadłem ze statku w Królewskiej Przystani, dałem parę występów w okolicy, a potem... No cóż, potem jakoś się złożyło, że trafiłem tutaj. Dalej... - wzruszył ramionami - Nie wiem, gdzie udam się dalej. Mogę na Północ, ale tam zarobki są kiepskie, a publika barbarzyńska. Mogę na Zachód, ale nie jestem pewien, czy mam ochotę po raz kolejny oglądać Skałę. Chyba wybiorę się na południe, do Reach i Dorne, od dawna nie miałem okazji zażyć porządnej słonecznej kąpieli. Chyba, że...
Przerwał i pociągnął spory łyk piwa.
- Chyba, że dwóch zacnych rycerzy i dwóch mężnych giermków zniesie towarzystwo grajka przez pewien czas - powiedział z uśmiechem - Ale na to jeszcze przyjedzie pora. Moje wtargnięcie przerwało Waszą rozmowę, zatem milknę i słucham... Opowieści Gedeona? - zaryzykował.
Loren Hill.- Liczba postów : 27
Data dołączenia : 09/12/2017
Re: Karczma na rozdrożach
– Raczej nie powinno być z tym problemu druhu. W grupie raźniej się podróżuje, a i na pewno masz ciekawe opowieści z Essos, o których chętnie posłuchamy – zapewnił barda. W końcu Gedeon uwielbiał wszelakie historie i opowieści, a Loren na pewno miał ich na pewno dużo. – Wraz z tu obecnym sir Arjanem, wstępnie zaplanowaliśmy podróż do Kamiennego Septu, a później się zobaczy, co nam Siedmiu przyniesie – dodał z typowym uśmiechem.
– No ale skoro już się wszyscy już poznaliśmy, mogę wrócić do opowieści. Widać niektórzy nie mogą się jej doczekać – tu rozbawiony spojrzał na Estermonta. Tak więc sir Gedeon znów przyjął poważniejszy wyraz twarzy i tak samo jak przed kilkoma minutami rozejrzał się ukradkiem po karczmie. To była opowieść tylko dla ich uszu.
– Tak więc było to tak. – Najzwyczajniejsze w świecie rozpoczęcie historii. – Nie aż tak dawno temu, w nie aż tak dalekiej krainie, acz dla większość z obecnych w tej karczmie nazwy, jakie bym wymienił nic by nie powiedziały, tak więc i dla was przyjaciele, pominę te mało znaczące szczegóły. W końcu nie o nie chodzi a o samą opowieść. Wracając więc do niej…
– Tak właśnie przyjaciele, odebrałem pierwszy raz w życiu życie – dodał z uśmiechem, który teraz wydawał się bardzo dziwny. – Możecie zapytać, czemu dalej się po tym uśmiecham? Nic trudniejszego. Wiem, że mój przyjaciel jest teraz tam – spojrzał w górę. – Matka jest bowiem miłosierna, Ojciec zaś Sprawiedliwy. I nikt nie wie, czy tamten jeden dzień nie był dla Lamberta najwspanialszy. Nikt nie wie, czy gdyby dać mu jeszcze dzień, miesiąc, rok życia, nie zniszczyłby znacznie bardziej tego, co udało mu się uczynić przez tamten wspaniały czas.
Tu Ged znów się uśmiechnął, choć na krótko i spojrzał gdzieś daleko, bardzo daleko.
– No ale skoro już się wszyscy już poznaliśmy, mogę wrócić do opowieści. Widać niektórzy nie mogą się jej doczekać – tu rozbawiony spojrzał na Estermonta. Tak więc sir Gedeon znów przyjął poważniejszy wyraz twarzy i tak samo jak przed kilkoma minutami rozejrzał się ukradkiem po karczmie. To była opowieść tylko dla ich uszu.
– Tak więc było to tak. – Najzwyczajniejsze w świecie rozpoczęcie historii. – Nie aż tak dawno temu, w nie aż tak dalekiej krainie, acz dla większość z obecnych w tej karczmie nazwy, jakie bym wymienił nic by nie powiedziały, tak więc i dla was przyjaciele, pominę te mało znaczące szczegóły. W końcu nie o nie chodzi a o samą opowieść. Wracając więc do niej…
- Opowieść:
[ Polecam słychać dla nastroju: https://www.youtube.com/watch?v=BiqlZZddZEo ]
W kominku wesoło trzaskał ogień, jakby w ogóle nie zważając na to, co działo się na zewnątrz. Napełniał on małą komnatę przyjemny ciepełkiem, podczas gdy na zewnątrz ciężkie krople wody raz po raz uderzały o pokryty gontem dach wieży. Ogień rozjaśniał salę delikatnym, acz wciąż obecnym światłem podczas gdy ciemne, wieczorne niebo raz po raz rozrywane było potężną błyskawicą, rozjaśniającą cała okolicę. Tam, na zewnątrz hulał potężny, zimy wicher, tu zaś od kominka rozchodziło się ciepłe powietrze.
Jakże dobrze było być w tym czasie w bezpiecznej wieży. Jakże dobrze było być osłoniętym od wiatru przez mocne kamienne mury, jakże dobrze było mieć nad głową solidny dach, jakże miło było pośród huczących błyskawic słuchać legend czytanych przez starszą siostrę, czytanych dzięki ciepłemu, jasnemu światłu dawanemu prze kominek.
I nagle to daleko chroniącego się przed burzą azylu wdarł się nowy dźwięk. Dźwięk głośnego, nieudającego walenia w drzwi. Dźwięk, który w ten wilgotny wieczór niósł się po całym zamku.
Młoda dziewczyna czytająca wtedy swojemu małemu bratu zamknęła więc księgę i zaraz wybiegła na klatkę schodową by zbiec na dół i sprawdzić kto w tak okropną pogodę mógł znaleźć się u ich drzwi. Nie była tam jednak pierwsza, przed nią przy drzwiach znalazł się już stary sługa jej pana ojca. Młódka została więc na schodach, przez poręcz wyglądając stamtąd, kto do nich zawitał. Zaraz za nią zjawił się też jej mały braciszek.
– Tśśśśśś, bo nas usłyszą – uciszyła chłopca i zaraz znów spojrzała w stronę lekko uchylonych drzwi.
Dziewczynka próbowała usłyszeć o czym rozmawia stary sługa z przybyszami, ale wpadający przez wąsko otworzone drzwi wiatr i uderzające raz po raz błyskawice sprawiały, że dochodziły do niej tylko pojedyncze słowa.
W końcu jednak dwójka przybyszy znalazła się w bezpiecznej wieży. Jednym z nich byłem ja. Drugi. O nim jest ta opowieść.
U sir Kenneta gościliśmy przez jakiś czas. Już tego straszliwego wieczora zdążył nas polubić, gdy usiedliśmy z nim do wieczerzy. W końcu sir Kennet był rycerzem jak my i szanował prawo gościnności. Miał on przeszło czterdzieści lat i już od dłuższego czasu nie opuszczał swoich małych włości. Opowiedział nam, że od dawna mu już nie w głowie turnieje i rycerskie przygody, że teraz zajmuje się rodzinnymi włościami i swymi pociechami, które potrzebują przecież ojca. Z przyjemnością jednak wysłuchał licznych opowieści jakie przynieśliśmy. Jego niewielka mieszkalna wieża nie była zbyt często odwiedzanym miejscem.
Czas spędzony we włościach Kenneta był bardzo owocny i pracowity. Szybko dowiedzieliśmy się, że nasz gospodarz został poważnie ranny w nogę na wojnie, w której brał udział za młodu, przez co miewał problemy z licznymi obowiązkami, które spadły nań po śmierci ojca, blisko dziesięć lat wcześniej. Jego rodzina nie była zamożna, nie miał też wielu sług, tak więc jego rodzinny majątek powoli podupadał, choć ten robił, co mógł, by dać swej rodzinie jak najlepsze miejsce do życia. Tak więc gdy pomoc w licznych pracach zaoferowali dwaj sprawni rycerze, był on wręcz wniebowzięty.
Sami byliśmy zaskoczeni, jak dwie dodatkowe pary rąk oraz świeży młodzieńczy entuzjazm, mogą sprawić, że powoli chyląca się ku upadkowi wieża znów nabiera kolorów. Jak się okazało, nie tylko wieża, ale także i niewielkie włości Kenneta. Udało nam się zrobić bardzo dużo dla jego nielicznych poddanych, a ostatecznie nawet rozbić małą szajkę kłusowników działających w lasach naszego gospodarza. Woleli uciec niż mierzyć się z prawdziwymi rycerzami, jak przynajmniej myślałem na tamtą chwilę. Nie, nie o nich. Ich faktycznie nie uświadczyliśmy już, mam nadzieję, że nie pojawili się znów. Chodzi o prawdziwych rycerzy. Ale o tym później.
Z czasem zdobyliśmy wielkie zaufanie naszych gospodarzy i sir Kennet pragnął, byśmy pozostali. – Moglibyśmy razem zrobić tak dużo dla tych ziem Ged - znał mnie tylko pod krótszym imieniem. – Dawno nie wyglądały tak dobrze. Alys też byłaby zachwycona, wiesz o tym.
Ach Alys, słodka Alys. Jakże piękna i dobra to była dziewczyna. Jej piękne piwne oczy, jej długie ciemne włosy, niemal zawsze rozpuszczone. Jej ciepłe, czułe serce. Może mógłbym tam dla niej wtedy zostać?
– Odłożyłem dla niej też spory posag. No, może nie aż tak spory, ale mielibyście tu dobre życie Ged.
Kennet nie wiedział wtedy, co robi. Nie powinien był nas zatrzymywać. Zarówno ja, jak i Lambert, z którym wtedy podróżowałem, byliśmy włóczęgami. Mogliśmy chwilę zagrać jakieś miejsce, ale dłuższy pobyt u nich już sprawiał, że chcieliśmy znów ruszyć na szlak. Znów wziąć udział w jakimś turnieju, przeżyć jakąś nową przygodę.
Odparłem wtedy, że muszę to jeszcze przemyśleć, że nie planowałem tak szybko się gdzieś osiedlać, ale jego propozycja sprawiła, że muszę znów rozważyć moje plany. On był pewny, że zostanę. Pewnie, że nawet obaj zostaniemy. Miał mnie i Lambetra za przyjaciół, ja z sumie też tak myślałem. Nawet jeśli rycerza tego poznałem ledwie dwa miesiące wcześniej i wyciągałem go z kłopotów na turnieju. Wiecie zapewne, że ja nigdy nie miałem problemów z pustą sakiewką, ale inni rycerze… u nich nie zawsze jest tak wspaniale.
–Ged, kiedy ruszamy? -pytał mnie potem Lambert – W Pierścieniu jest turniej niebawem, może coś nam się uda ugrać? Choćby jeden, dwa rynsztunki do przodu i byłoby za co pojechać nawet do Królewskiej Przystani. Zawsze chciałeś zobaczyć dawną stolicę Westeros.
– Nie wiem przyjacielu. Kennet chce, byśmy zostali – odparłem.
– I chcesz tu zostać? Ty? Przecież tak sprawnych w siodle jak ty! Mógłbyś być czempionem i zyskać sławę! Ged, nie każdy ma taką możliwość - tłumaczył mi, a ja go nie słuchałem. Byłem zauroczony i perspektywa pozostania tam wydawała mi się wspaniała.
Byłem ślepy i nie widziałem zazdrości rosnącej w duszy mojego przyjaciela. Nie widziałem, jak się zmienia, a raczej, jak zmiany, które przeszedł podczas podróży ze mną zanikają i znów staje się prostym zawadiaką, którego serce wypełnia chciwość. Póki nie trafił na mnie Lambert zawsze miał problemu z pieniędzmi.
I nie zauważyłem, że te znów go pokonały. Usłyszał o posagu, który odłożył Kennet i go ukradł. Mój niedoszły teść wściekł się tym, w przypływie złości oskarżył nawet mnie o współudział, ale ostatecznie zebrał niewielki oddział i złapał złodzieja. Cóż, jak się okazało, Lambert zatrzymał się już w najbliższej karczmie, nie zdążył na szczęście wszystkiego przepić i wydać na panienki.
Kennet przyciągnął go wiec do swej wierzy, gdzie miał go osądzić. Był on bowiem człowiekiem sprawiedliwym. Wezwał nawet pobliskiego septona, by w tym pomógł. Septon Norwin bywał u nas już wcześniej i zdążyliśmy się poznać. Tak więc, gdy miał już zapaść wyrok Lambet uciekł się do odwiecznego rycerskiego prawa. Zażądał próby walki. Wiedział bowiem, że nie ma tu innego godnego mu rycerza. Jego zwycięstwo było więc pewne.
Zapomniał, że ja tam byłem.
Walka była długa i wyrównana. Miecze raz za razem uderzały się z łoskotem lub też tępo o drewniane tarcze. Wykonywaliśmy liczne finty, riposty i wypady. Bloki i uniki. Cięcia z góry i z dołu. I nie widać było zwycięzcy. Nasze ramiona już słabły, a początkowa zaciekłość powoli ustępowała. Pojedynek na śmierć i życie jakby znów zamienił się w przyjacielski sparing.
I wtedy Lambert uderzył jeszcze jeden raz. Ja chciałem tylko zablokować jego cios, ale klingi ześlizgnęły się po sobie. Jego zatrzymała się ma moim karwaszu, mocno go wgniatając, moja… O Siedmiu! Chciałem wygrać tylko ten pojedynek, by Lambert stanął przed sprawiedliwością i poniósł zasłużoną karę. Karę, która na pewno nie byłaby śmiercią.
Niestety sztych mojego miecza przemknął po gardle mego przyjaciela. Gdyby trafił w ramię, tors, nogę, pewnie ten skończył by tylko z blizną.
Wtedy jednak leżał na ziemi, a z jego gardła powoli i miarowo sączyła się krew. Próbował coś mówić, bezskutecznie. Ja tylko podniosłem jego miecz i włożyłem mu z powrotem w dłoń. Rycerz powinien umrzeć z mieczem w ręku. Położyłem też mu dłoń na ramieniu. By wiedział, że nie umiera sam, a z przyjacielem obok.
Zaraz podbiegł też do nas septon Norwin i zaczął odmawiał jakieś modlitwy nad umierającym rycerze. Ja zaś widziałem, jak życie powoli ucieka z jego oczu.
To dziwne, na końcu zdawał się uśmiechnąć. Jak ja zwykłem się zawsze uśmiechać, ale nie wtedy.
Gdy tylko siły opuściły jego ciało zabrałem je pod pobliski sept, gdzie wykopałem grób i go pochowaliśmy wraz z Norwinem. A potem cały wieczór i noc spędziłem wewnątrz setpu, wpatrzony raz to w postać Sprawiedliwego Ojca, raz to w Miłosierną Matkę.
Dopiero nad ranem przybył do mnie Norwin. Gdy wstałem, moje kolana zdawały się był jak z kamienia. Ugościł mnie śniadaniem, ale co najważniejsze, pocieszył mą duszę. Rozmowę tę jednak zostawię dla siebie.
Potem powróciłem tylko do wieży, w której jeszcze poprzedniego dnia mieszkałem. Poprosiłem sir Kenneta by zwolnił mnie ze służby i pozwolił ruszyć dalej. Nie musiałem tego robić, ale nie chciałem uciekać. Nie chciałem krzywdzić tych, których pokochałem. Pocałowałem jeszcze słodką Alys ten jeden, jedyny raz i życzyłem jej szczęścia. Poczochrałem po głowie małego Kenrica i powiedziałem, że kiedyś zostanie wielkim rycerzem. I ruszyłem dalej, wieść swoje wspaniałe, pełne przygód życie.
– Tak właśnie przyjaciele, odebrałem pierwszy raz w życiu życie – dodał z uśmiechem, który teraz wydawał się bardzo dziwny. – Możecie zapytać, czemu dalej się po tym uśmiecham? Nic trudniejszego. Wiem, że mój przyjaciel jest teraz tam – spojrzał w górę. – Matka jest bowiem miłosierna, Ojciec zaś Sprawiedliwy. I nikt nie wie, czy tamten jeden dzień nie był dla Lamberta najwspanialszy. Nikt nie wie, czy gdyby dać mu jeszcze dzień, miesiąc, rok życia, nie zniszczyłby znacznie bardziej tego, co udało mu się uczynić przez tamten wspaniały czas.
Tu Ged znów się uśmiechnął, choć na krótko i spojrzał gdzieś daleko, bardzo daleko.
Gedeon Lannister.- Liczba postów : 141
Data dołączenia : 07/12/2017
Re: Karczma na rozdrożach
- No to mamy okazję siebie zapamiętać panie bardzie, hehe.- Rzekł do Hilla z uśmiechem na twarzy, po czym pociągnął kolejny łyk piwa ze swojego kufla. Nagle Ged zaczął opowiadać, a na sam wstęp"Nie aż tak dawno temu" do opowieści rycerz prychną, bo przypominało mu to dość typową bajkę. Słuchał on tak na początku luźno, lecz potem wciągnął się niesamowicie w powieść lwiego przyjaciela. Podczas słuchania nawet odsunął kufel na bok, samemu kładąc przy tym dłonie na ramionach. Było widać po nim, że wręcz żył słowami Lannistera. Gdy doszło do wątku walki dwóch przyjaciół oraz pobożnych refleksji, to Estermontowi lekko zaszkliły się oczy. Psiakrew. Rzucił w myśli, gdy poczuł poruszenie w sobie.
- ... - Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł, tylko zrobił znacznie głębszy oddech i przetarł tak swoje oczy. Na wzmiankę o miłosierdziu Matki oraz sprawiedliwości Ojca przeżegnał się w znaku wiary Siedmiu.
- Święta słowa Ged. Święte słowa...- Pokiwał głową twierdząco, że aż wezbrało w nim na refleksje o ostatniej sytuacji w domu, po której przeklinał bogów. Jednak szybko się spróbował ogarnąć, bo nie lubił emanować swoimi dziwnymi emocjami przy innych. Więc w miejsce zachowania wrócił stary on...
- Co nie zmienia faktu, że zajebiście opowiadasz Ged. Wczułem się jak nigdy.- Powiedział sięgając po kufel.- I miałeś trudniej, to pewne, ale postąpiłbym tak samo jak Ty. Należało mu się...
Tutaj spojrzał na barda, to na pusty kufel z talerzem. Jeszcze bym coś zjadł, i się napił cholera.
- A jak u was panie bardzie? Zabiliście kogoś kiedykolwiek własnymi rękoma? Hmmmm? - Posłał mu takie dość puste spojrzenie w którym ciężko było coś wyczytać.
- No chyba, że macie coś na orędziu weselszego do opowiedzenia, heh.- Potem zwrócił się do karczmarza.- Dajcie tutaj jeszcze po kufelku i gulaszu misce.
- ... - Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł, tylko zrobił znacznie głębszy oddech i przetarł tak swoje oczy. Na wzmiankę o miłosierdziu Matki oraz sprawiedliwości Ojca przeżegnał się w znaku wiary Siedmiu.
- Święta słowa Ged. Święte słowa...- Pokiwał głową twierdząco, że aż wezbrało w nim na refleksje o ostatniej sytuacji w domu, po której przeklinał bogów. Jednak szybko się spróbował ogarnąć, bo nie lubił emanować swoimi dziwnymi emocjami przy innych. Więc w miejsce zachowania wrócił stary on...
- Co nie zmienia faktu, że zajebiście opowiadasz Ged. Wczułem się jak nigdy.- Powiedział sięgając po kufel.- I miałeś trudniej, to pewne, ale postąpiłbym tak samo jak Ty. Należało mu się...
Tutaj spojrzał na barda, to na pusty kufel z talerzem. Jeszcze bym coś zjadł, i się napił cholera.
- A jak u was panie bardzie? Zabiliście kogoś kiedykolwiek własnymi rękoma? Hmmmm? - Posłał mu takie dość puste spojrzenie w którym ciężko było coś wyczytać.
- No chyba, że macie coś na orędziu weselszego do opowiedzenia, heh.- Potem zwrócił się do karczmarza.- Dajcie tutaj jeszcze po kufelku i gulaszu misce.
Arjan Estermont.- Liczba postów : 293
Data dołączenia : 08/12/2017
Re: Karczma na rozdrożach
- Karczmarzu: więcej gulaszu i piwa, poszukaj też jakiś kotletów! – poparł Arjana Loren, widząc spojrzenie jakie ten rzuca swojemu kuflowi, potem zwrócił się w stronę Gedeona – Podróż w tak szacownej kompanii będzie dla mnie zaszczytem, bez wątpienia napotkamy na drodze Przygodę.
Potem zamilkł. Dłuższą chwilę nie odzywał się, zbierając myśli i zastanawiając się jak, u diabła, ma odpowiedzieć na pytanie Arjana. W końcu zdecydował – szczerze.
- A więc po śmierci mojego mistrza wyruszyłem do Essos i po nieciekawej morskiej podróży zszedłem z trapu w Porcie Łachmaniarza w Braavos…
Potem zamilkł. Dłuższą chwilę nie odzywał się, zbierając myśli i zastanawiając się jak, u diabła, ma odpowiedzieć na pytanie Arjana. W końcu zdecydował – szczerze.
- A więc po śmierci mojego mistrza wyruszyłem do Essos i po nieciekawej morskiej podróży zszedłem z trapu w Porcie Łachmaniarza w Braavos…
- Wspomnienie z Braavos:
Co w Braavos mógł robić artysta nieznający języka i mieszkańców?
Mógł próbować zarabiać na życie występując przed marynarzami z Westeros (co nie jest szczególnie zyskownym zajęciem) i przez resztę czasu, którego nie spędzał na spaniu, poświęcać się nauce języka i miasta, licząc na występy przed większą i bogatszą publicznością. W końcu nie bez powodu mówi się, że Braavosianie kochają śpiewaków!
Jednak taki tryb życia ma wady, a jedną z nich jest konieczność wracania na wynajętą kwaterę późną nocą.
I tak też Loren Hill, bohater niniejszej historii, wracał pewnej nocy z tawerny, której klientelę w większości stanowili westeroscy marynarze. Nietrzeźwy, wesoły i szczęśliwy, ponieważ tego dnia zarobił więcej niż czasami przez tydzień. Oczywiście los to okrutny skurwysyn i musiał wywinąć mu jakiś numer. I wywinął.
- Ty oddać złoto i lutnia – usłyszał Loren i w tym samym momencie ujrzał dwie sylwetki wyłaniające się z mgły przed nim, a gdyby obejrzał się za siebie zobaczyłby kolejne dwie. Charakterystyczną ich cechą były ostrza w dłoniach i paskudne mordy, godne najgorszych zakapiorów.
- A-ale Panowie, może się jakoś dogadamy? – wyjąkał bardzo szybko trzeźwiejący Loren – Chociaż lutnię zostawcie.
- Oddać wszystko albo żałować – padła nieustępliwa odpowiedź.
Loren westchnął i zaczął odpinać od pasa sakiewkę. Nie miał szans w starciu z czterem lepiej uzbrojonymi przeciwnikami. Już miał podejść do przywódcy zbirów, gdy nagle z jego klatki piersiowej wysunął się roboczy koniec wąskiego miecza, jakiego używali bravosi.
Na ten widok pozostali złodzieje rzucili się na przybysza, który w międzyczasie wyciągnął broń z martwego już ciała i natarł na najbliższego kamrata nieboszczyka. Loren opamiętał się i praktycznie wcisnął w pobliską ścianę, wyciągając nóż.
Nie wyglądało na to, że bravo potrzebuje jakiejkolwiek pomocy, z łatwością położył drugiego z przeciwników trupem i bez większych problemów odpierał ataki pozostałych dwóch.
Mimo to artysta postanowił włączyć się do walki, głównie ze względu na odczuwaną wściekłość, niewątpliwie wspartą przez alkohol. Szybkim krokiem podszedł do walczących i z najgłośniejszym wyciem jakie tylko potrafił z siebie wydobyć wbił nóż w plecy jednego z nich.
Tego było za dużo dla pozostałych przy życiu złodziei – obydwaj rzucili się do ucieczki, wywracając Lorena. Nieznajomy podszedł do niego, pomógł mu wstać i powiedział czystym wspólnym:
- Lepiej nie włóczyć się o tej porze samotnie, szczególnie w tej dzielnicy. Następnym razem doradzam znalezienie sobie jakiegoś towarzystwa. Lub kwatery bliżej miejsca pracy.
Po czym rozpłynął się w mgle.
Loren Hill.- Liczba postów : 27
Data dołączenia : 09/12/2017
Re: Karczma na rozdrożach
Ged wysłuchał również historii Lorena i cóż… zdziwił się, że Hill jej zbytnio nie ubarwił, że tylko dźgnął w plecy, że nie wiadomo czy zginął, że napastników była jeno czwórka. Cóż, pamiętał Lorena jako większego bajarza. Acz widzieli się jakiś czas temu.
– Panowie, zacne są wasze historie, dlatego proponuję w nieść toast za kolejne takie. – To mówiąc Gedeon Lannister od razu uniósł kufer piwa, i jeśli inni chcieli się stuknąć, to też uczynił, a następnie dopił do końca trzeci kufel.
– Dobrych przygód rycerzom jak i tak wspaniałym grajkom nigdy za wiele. A ja tak chętnie znów bym przeżył jaką przygodę. Ty pewno też byś obił jaką mordę, co nie Arjan? Powiedz co, z twoimi rozmiarami, czy ty w ogóle do sparingów potrzebujesz broni? Bo jak na ciebie patrzę, to spokojnie mógłbyś paść na przeciwnika, przygnieść go do ziemi, i przynajmniej obezwładnić gołymi rękoma. A z taką pancerną rękawicą, to już w ogóle! – W tym momencie wziął w dłoń rękawicę, którą Estermont zdjął przysiadając się do nich. Był to porządnie wykonany sprzęt, którym silna dłoń spokojnie mogłaby zrobić krzywdę. – Będziemy musieli zrobić sobie jakiś pojedynek, zobaczyć jak to udoskonaliliśmy swój kunszt przez te lata. Muszę przyznać, że zarówno wtedy jak i teraz jesteś łatwym celem do trafienia - zaśmiał się serdecznie. – Acz teraz ten cel może oddać bardzo poważnie – dodał już trochę mniej ochoczo.
– Panowie, zacne są wasze historie, dlatego proponuję w nieść toast za kolejne takie. – To mówiąc Gedeon Lannister od razu uniósł kufer piwa, i jeśli inni chcieli się stuknąć, to też uczynił, a następnie dopił do końca trzeci kufel.
– Dobrych przygód rycerzom jak i tak wspaniałym grajkom nigdy za wiele. A ja tak chętnie znów bym przeżył jaką przygodę. Ty pewno też byś obił jaką mordę, co nie Arjan? Powiedz co, z twoimi rozmiarami, czy ty w ogóle do sparingów potrzebujesz broni? Bo jak na ciebie patrzę, to spokojnie mógłbyś paść na przeciwnika, przygnieść go do ziemi, i przynajmniej obezwładnić gołymi rękoma. A z taką pancerną rękawicą, to już w ogóle! – W tym momencie wziął w dłoń rękawicę, którą Estermont zdjął przysiadając się do nich. Był to porządnie wykonany sprzęt, którym silna dłoń spokojnie mogłaby zrobić krzywdę. – Będziemy musieli zrobić sobie jakiś pojedynek, zobaczyć jak to udoskonaliliśmy swój kunszt przez te lata. Muszę przyznać, że zarówno wtedy jak i teraz jesteś łatwym celem do trafienia - zaśmiał się serdecznie. – Acz teraz ten cel może oddać bardzo poważnie – dodał już trochę mniej ochoczo.
Gedeon Lannister.- Liczba postów : 141
Data dołączenia : 07/12/2017
Re: Karczma na rozdrożach
- Dobrze gadasz Ged! Piwo twoje w gardło moje!- Zakrzyknął z ogromnym entuzjazmem, po czym wychylił chyba już piąty kufel do dna. Na koniec pica przywalił kuflem mocno w stół i się zaśmiał przy tym. Mógł on w sobie jeszcze zmienić z trzy razy tyle napoju oraz jadła, ale jak na ten raz to mu chyba starczy. Na pytanie o walkę, rycerz znacznie się uśmiechnął i poklepał swoje prawe ramię.
- Ty się jeszcze pytasz, czy bym obił? Huh, chyba nie muszę odpowiadać, przyjacielu. Pięści to mnie aż się świerzbią do bitki.- Tutaj popatrzył dłużej na Geda i przytaknął skinieniem głowy.- Żebyś Ty kurna wiedział, ile ja razy tak miałem! Nawet tego nie zliczę. Większość ludzi w walce była tak lekka, że miotałem nimi o ziemię! O! Przypomniałeś mi pewną historyjkę z nożownikiem! Bo wtedy miałem taką sytuację, ale to opowiem w drodze. Mówię Ci, naśmiejecie się, hehe.
Śledził on tak wzrokiem dłoń Lannistera, która zabierała jego własnoręcznie robioną rękawicę. Moja robota. Każdy ryj skuje. Więc napawał się dumą, gdy przyjaciel ją oglądał.
- Oj, spuszczę Ci takie lanie, że się jeszcze zdziwisz..- Uśmiechnął się jak typowy zawadiaka.- Kiedyś to ja ledwo sięgałem klaty innych, a teraz? Huh. Na odwrót! Chociaż i tak z takim wzrostem lałem innych. Ciebie też. Wracając, zrobimy sparing w Kamiennym Sepcie. Na pewno mają jakiś ładny ubity placyk ćwiczebny przygotowany ku uroczystości wjechania Arjana Estermonta na twarz Gedeona Lannistera, hah.
Przez resztę dnia siedzieli oni przy stole, pijąc, jedząc, gadając oraz robiąc głupie zakłady, kto poderwie kelnerkę pierwszy. Koniec był taki, że wyjęli oni sobie pokoje gościnne, by móc po tej lekkiej popijawie w końcu udać się spać, by cała trójka bohaterów miała siły na podróż ku Septowi.
z/t Ku przygodzie!
- Ty się jeszcze pytasz, czy bym obił? Huh, chyba nie muszę odpowiadać, przyjacielu. Pięści to mnie aż się świerzbią do bitki.- Tutaj popatrzył dłużej na Geda i przytaknął skinieniem głowy.- Żebyś Ty kurna wiedział, ile ja razy tak miałem! Nawet tego nie zliczę. Większość ludzi w walce była tak lekka, że miotałem nimi o ziemię! O! Przypomniałeś mi pewną historyjkę z nożownikiem! Bo wtedy miałem taką sytuację, ale to opowiem w drodze. Mówię Ci, naśmiejecie się, hehe.
Śledził on tak wzrokiem dłoń Lannistera, która zabierała jego własnoręcznie robioną rękawicę. Moja robota. Każdy ryj skuje. Więc napawał się dumą, gdy przyjaciel ją oglądał.
- Oj, spuszczę Ci takie lanie, że się jeszcze zdziwisz..- Uśmiechnął się jak typowy zawadiaka.- Kiedyś to ja ledwo sięgałem klaty innych, a teraz? Huh. Na odwrót! Chociaż i tak z takim wzrostem lałem innych. Ciebie też. Wracając, zrobimy sparing w Kamiennym Sepcie. Na pewno mają jakiś ładny ubity placyk ćwiczebny przygotowany ku uroczystości wjechania Arjana Estermonta na twarz Gedeona Lannistera, hah.
Przez resztę dnia siedzieli oni przy stole, pijąc, jedząc, gadając oraz robiąc głupie zakłady, kto poderwie kelnerkę pierwszy. Koniec był taki, że wyjęli oni sobie pokoje gościnne, by móc po tej lekkiej popijawie w końcu udać się spać, by cała trójka bohaterów miała siły na podróż ku Septowi.
z/t Ku przygodzie!
Arjan Estermont.- Liczba postów : 293
Data dołączenia : 08/12/2017
Strona 2 z 2 • 1, 2
Similar topics
» Karczma Lewiatan
» Karczma Słodkie Uda
» Karczma "Ryczący Lew"
» Karczma "Przedsionek Gór"
» Karczma na Przydrożach
» Karczma Słodkie Uda
» Karczma "Ryczący Lew"
» Karczma "Przedsionek Gór"
» Karczma na Przydrożach
Strona 2 z 2
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|