Przedpola Starfall

Po szesnastu dniach tułaczki w parzącym słońcu, kompanii transportującej zakon Edwyna w końcu udało się dotrzeć pod mury Starfall, zamku lorda Dayne, do rodu który słynął ze swojego honoru i co ważniejsze z miecza wykutego z meteorytu.
Gdy tylko stopy Edwyna przekroczyły próg zamku, od razu rozejrzał się w poszukiwaniu lorda, chciał z nim porozmawiać o warunkach na których mógłby swobodnie opuścić ten zamek. W końcu po paru minutach oczekiwania na zakwaterowanie w celach, udało mu się zobaczyć jakiegoś bardziej szlachetnie wyglądającego człowieka z rodowymi znakami. Najpewniej zszedł na dziedziniec obejrzeć nowych więźniów.
- Lordzie Dayne! - wystąpił przed szereg. - Nazywam się Edwyn Hightower, książę Starego Miasta, czy możemy porozmawiać w Twej samotni Panie? - zapytał się. Przy tym człowieku schowanie dumy do kieszeni nie było niczym wymagającym, nie był w końcu tym śmierdzącym księciem, Dagosem, który o dziwo zdechł od jego pomysłu z zatruciem wina. Dobrze mu tak.