Legends of Westeros
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Wypociny niespełnionego pisarza czy jakoś tak

Go down

Wypociny niespełnionego pisarza czy jakoś tak Empty Wypociny niespełnionego pisarza czy jakoś tak

Pisanie  Skagir Thenn Pią Lis 04, 2022 12:27 pm

No witam wszystkich ciekawskich. Lata temu napisałem sobie pewną przygodę w wymyślonym świecie. Co jakiś czas wracam sobie do tego, i coś tam skrobnę, coś dopiszę i takie tam. Nie będę wchodził w szczegóły świata i tak dalej, bo zbyt wiele linijek by to zajęło, ale postanowiłem podzielić się swoją twórczością i przedstawić Wam tutaj jeden rozdział. Jak wspominałem, powstał lata temu i był wiele razy zmieniany. Niemniej, życzę dobrej zabawy przy czytaniu i wciągnięcia, a nóż może ktoś skomentuje. Nie folgujcie sobie, szczere komentarze mile widziane pod całą historią.

Ze względu na długość pewnie będę zmuszony wrzucić w przynajmniej dwóch postach, także na koniec będzie odpowiednia adnotacja w stylu "KONIEC ROZDZIAŁU" czy cuś
Nie przedłużając, ENJOY

_________________
Czaszki dla Tronu Czaszek!
Wybraniec Bogów posiada 754 ludzkie czaszki, 2 czaszki olbrzymów, 1 czaszkę Cętkowanego Człowieka, 1 czaszkę starożytnego strażnika ze Stygai, Pół czaszki demoniczego nietoperzo-psa, 1 czaszkę wilkora, 1 czaszkę demona ze Stygai, 4 czaszki słoni, 1 czaszkę krokodyla, 1 czaszkę Zwierzoczłeka i 1 niedźwiedzią czaszkę
Skagir Thenn
Skagir Thenn

Liczba postów : 182
Data dołączenia : 20/11/2020

Powrót do góry Go down

Wypociny niespełnionego pisarza czy jakoś tak Empty Re: Wypociny niespełnionego pisarza czy jakoś tak

Pisanie  Skagir Thenn Pią Lis 04, 2022 12:40 pm

Rozdział I - Tawerna



Dzień był paskudny. Złowrogie i posępne niebo po horyzont zasnuły ciężkie, czarne chmury. To, co jeszcze niedawno było małą mżawką, ledwie kapuśniaczkiem, wkrótce przeistoczyło się w uporczywą ulewę. Rzęsisty deszcz zmieniał stoki okolicznych wzgórz w ruchome, muliste bagna. Krople wody niesione porywistym wiatrem bezlitośnie siekły samotnego jeźdźca po twarzy, jakby kłując tysiącami igieł. Ciężki od wody, wełniany, zielony płaszcz z kapturem obezwładniająco przylegał do ciała kobiety, a ona niczym niestrudzony wędrowiec wciąż parła naprzód. Nie mogła się poddać. Tropiciele na pewno podążali jej tropem, a Bogowie jedni wiedzą kogo jeszcze Rada najęła, aby się jej pozbyć. Od ucieczki minęło już dobre półtorej roku, jeżeli dobrze liczyła. Oni mimo wszystko wciąż ją tropili, znajdując nawet pośród grzęzawisk Mglistych Bagien.
Podkute kopyta skradzionego wałacha ślizgały się na błocie zalegającym brukowany trakt i już kilkukrotnie była pewna, że koń zaraz złamie kopyto. W pewnym momencie szum deszczu zakłóciło szpetne przekleństwo dobiegające z oddali. Zwolniła do stępa prawie się zatrzymując, a serce niemal wyskoczyło jej z piersi. Strach momentalnie sparaliżował i wykręcił trzewia na drugą stronę, a przerażenia ścisnęło gardło tak mocno, że nie potrafiła nawet przełknąć śliny. Potężna błyskawica przecięła mroczne niebo, na moment rozjaśniając okolicę. W odległości mniej więcej dwudziestu stóp stał kupiecki wóz. Wielki, drewniany wehikuł tarasował trakt niemal na całej jego szerokości. - Nic tylko pewnikiem ugrzązł na rozmokniętym gruncie - pomyślała. Brodaty woźnica w skórzanym kaftanie o nienaturalnie krótkich nogach i wielkim pryszczu na czole bezskutecznie próbował go przepchnąć, smagając batem dwie klacze, które ani myślały pomóc nieszczęśnikowi. Na przemian obficie klął, złorzeczył Bogom i wysyłał boczące się zwierzęta do dziewięciu piekieł. Uciekinierka odetchnęła z ulgą i ponagliła kasztanowo-popielatego konia do kłusu. Krótkonogi zbladł jeszcze bardziej, choć wydawać by się mogło, że już bardziej się nie da. Zaraz jednak z nadzieją spojrzał na samotnego jeźdźca, odzyskując rezon. Lilienne tylko odwróciła wzrok i przejechała obok obojętnie. Nie mogła pozwolić sobie nawet na chwilę zwłoki. Nie wiedziała, jak daleko są prześladowcy. Spięła konia i zmusiła go do kolejnego wysiłku mimo niesprzyjającej aury, gnana cichnącą wiązanką przekleństw woźnicy. Chociaż była przemoczona do suchej nitki, przynajmniej ślady pozostawione przez konia wkrótce znikną. - Marne pocieszenie. - Ponure myśli kłębiły się w głowie elfki. Ciałem wstrząsnęły dreszcze, kiedy podmuch północnego wiatru wdarł się za pancerz i dotknął ciała czarodziejki. Ze znużeniem i rezygnacją mocniej opatuliła się połą płaszcza. Długie i ciężkie od deszczu pukle jasnych włosów opadały na skronie i policzki dziewczyny, oblepiając je niczym śnieg niknące w oddali szczyty Żelaznych Gór. Z każdą chwilą odczuwała coraz większe zmęczenie, przysypiając w siodle. Choć wszędzie dookoła lały się strumienie wody, ona czuła w gardle tylko suchość. Kolejna błyskawica przecięła niebo, przelewając się przez wzgórza potężnym hukiem. Elfka podskoczyła w siodle, kiedy rozległo się przeciągłe, złowieszcze krakanie ptaka. Spojrzała wysoko ponad drogę, gdzie dostrzegła kołyszącą się na wietrze klatkę z trupem wewnątrz. Przemoczone, czarne skrzydła kruka mignęły jej pod zastygłym w dziwnej pozycji, nadętym od wody ciałem. Wzdrygnęła się na ten widok i odwróciła wzrok. Wiedziała, że nawet tak okrutna śmierć nie jest jej pisana. Ją czekała o wiele okrutniejsza.

- ...Czeka cię straszna śmierć elfko. Tak, tak widzę to. Dopadnie cię tropiciel ze złamanym piorunem na piersi. Pokona, okaleczy i poniży. Nie to będzie jednak najgorsze, to przetrwasz elfko. Pochłonie cię biała kula światła, a wraz z tobą znany nam świat. Wszystko stanie w płomieniach za sprawą twej mocy i obróci się w popiół. Przepowiednia Schyłku Życia została wprawiona w ruch, kiedy szkarłatny kwiat rozkwitł na białej sukni i nikt nie jest w stanie jej zatrzymać. Nadchodzi czas krwi elfko, nadchodzi zmierzch Bogów, a ich Dziedzic zmuszony będzie przelać niewinną krew... - echem odezwało się wspomnienie słów wiedźmy z Mglistych Bagien.

Ciałem dziewczyny wstrząsnął dreszcz zimna i cichego szlochu. Nie chciała tego pamiętać, jak wielu innych rzeczy, lecz nie potrafiła zapomnieć. Słowa wiedźmy wyryły się w jej pamięci na zawsze.
Nagle wrzask kruka zmroził jej krew w żyłach i przywrócił dziewczynę do rzeczywistości. Ptaszysko siedziało na jednej z gałęzi, stroszyło mokre skrzydła i przyglądało się Lilienne z niezwykłą, jak zrozumiała natarczywością. Miała wrażenie, jakby jego małe, czarne oczka wiedziały i widziały wszystko. Ptaszysko przekręcało głowę z boku na bok i świdrowało dziewczynę swoim wzrokiem. Czuła jakby sam Władca Śmierci się jej przyglądał. Spięła konia i ruszyła przed siebie, ścigana złowieszczym, szaleńczym krakaniem. Chciała jak najszybciej oddalić się od ptaka i klatki z trupem. Po kilkunastu minutach cwału ściągnęła wodze i osadziła wałacha w miejscu, po czym przetarła twarz mokrą od łez i deszczu. Była na skraju wytrzymałości. W oddali majaczył nikły blask światła. Przez krótką chwilę chciała skręcić i oddalić się, jednak myśl o spędzeniu chociaż chwili przy ciepłym ogniu wzięła górę. Kilka chwil trwała w letargu, nie mogąc się zdecydować. W końcu ponownie spięła konia i ruszyła w stronę upragnionego światła. Mimo, że do zachodu słońca były jeszcze prawie cztery godziny, ciemność panowała niepodzielnie. Dopiero więc, po przejechaniu znacznej odległości rozpoznała swój cel, dwupiętrową drewnianą tawernę ulokowaną pośród kępy karłowatych brzózek, porośniętą dziką winoroślą, bluszczem i pnącym groszkiem. Z wystającego ponad dachówki ceglanego komina bił szary słup dymu, szarpany podmuchami wichury. Popędziła konia. - Pogoń jest pewnie wiele mil na południe. Przy odrobinie szczęścia zatrzymali się gdzieś i wznowią pościg dopiero jutro rano, może nawet podążą w złym kierunku. - Pocieszona tą myślą skierowała wierzchowca w stronę bramy i dopiero teraz zobaczyła ogrom budowli. Masywne, wysokie na prawie pięć stóp kamienne fundamenty nie tylko służyły za podporę karczmy, ale także okalały dziedziniec niczym mur. Wewnątrz ubity plac oświetlało pół tuzina pochodni i dwie lampy oliwne. Elfka skierowała konia do jednej z dwóch stajni. Zeskoczyła miękko, utwardzone podeszwy wysokich butów cicho mlasnęły w błoto. Uchyliła lekko drzwi i zajrzała do środka. Wewnątrz, ku jej zdziwieniu znajdowało się ponad dwadzieścia boksów i wielka skrzynia z paszą dla koni, przede wszystkim zaś było ciepło. Dziewczyna uśmiechnęła się mimowolnie i weszła do środka. Nagłe parsknięcie jej wierzchowca zbudziło drzemiącego w jednym z boksów chłopca, który przecierając oczy, wyszedł jej na spotkanie.
- Zapewnij mu słuszną porcję jedzenia i ciepła. Niech będzie gotów do drogi jutro o świcie. - powiedziała głosem tak delikatnym, jak gdyby miał go zniekształcić najlżejszy podmuch wiatru i rzuciła chłopcu srebrnego itrala dla zachęty. Przez moment krótszy od uderzenia serca chciała zabrać ze sobą kostur przytroczony do juk, jednak w ostatniej chwili zrezygnowała. Przyciągałby tylko niepotrzebną uwagę. Wychodząc, skierowała się ku głównemu budynkowi. Ulewa najwyraźniej nie zamierzała odpuścić najbliższych kilku godzin. Przez moment Lilienne zaczęła zastanawiać się czy mogłaby przepędzić tę burzę... Nigdy nad tym nie myślała. Wyciągnęła otwarte dłonie w stronę mrocznego nieba i wyszeptała kilka słów inkantacji. W mgnieniu oka zerwał się potężny wicher, zakotłował ponad jej głową. Po chwili wszystko ucichło i wróciło do poprzedniego stanu.
Weszła po kilku schodkach i nacisnęła wielką, żelazną klamkę, otwierając jedno skrzydło drzwi. Natychmiast uderzyły ją przyjemne ciepło i gwar, jakie panowały w środku, a w nozdrza wdarł się agresywnie zapach pieczonego dzika, piwa i męskiego potu. Pewnym krokiem ruszyła przed siebie, a myśliwskie buty zastukały rytmicznie o gładko ciosane kamienie. Choć ponad trzy dziesiątki stolików były zajęte, tylko nieliczni goście zwrócili ku czarodziejce ciekawskie spojrzenia. Pod ich wpływem zechciała wycofać się i wyjechać w mrok, jednak już nie mogła tego zrobić. Nie mogła okazać słabości. Nie teraz!
[/font]

_________________
Czaszki dla Tronu Czaszek!
Wybraniec Bogów posiada 754 ludzkie czaszki, 2 czaszki olbrzymów, 1 czaszkę Cętkowanego Człowieka, 1 czaszkę starożytnego strażnika ze Stygai, Pół czaszki demoniczego nietoperzo-psa, 1 czaszkę wilkora, 1 czaszkę demona ze Stygai, 4 czaszki słoni, 1 czaszkę krokodyla, 1 czaszkę Zwierzoczłeka i 1 niedźwiedzią czaszkę
Skagir Thenn
Skagir Thenn

Liczba postów : 182
Data dołączenia : 20/11/2020

Powrót do góry Go down

Wypociny niespełnionego pisarza czy jakoś tak Empty Re: Wypociny niespełnionego pisarza czy jakoś tak

Pisanie  Skagir Thenn Pią Lis 04, 2022 12:50 pm

Rozdział I - Tawerna c.d.



Rozejrzała się W tawernie były tylko trzy wolne stoliki. Pośrodku izby, w wielkim murowanym kole płonęło ognisko, nad którym piekł się dzik w ziołach. Pod główną ścianą, tuż obok lady z ciemnego dębowego drewna - za którą stał niski, pulchny mężczyzna o zaczerwienionej twarzy - ustawiono podest dla muzyków i bardów. Na jego środku stała niewielka, przyozdobiona wielokolorowym materiałem ławeczka, na której siedział wysoki, niebieskooki blondyn z lutnią w dłoni i przygrywał nań skoczną melodię. Miał na sobie długie, czarne spodnie, białą wełnianą koszulę i jaskrawoczerwony kubrak, na głowie zaś modny, żółto-pomarańczowy kapelutek ze smoliście czarnym, ogromnym piórem kruka.
Elfka podeszła powoli do ogniska i wyciągnęła w jego kierunku swoje smukłe, ciemne dłonie barwy miedzi. Długie palce zwinnie poruszały się w blasku płomieni, wijąc niczym węże. Na jeden, krótki moment między jej rękami pojawiła się mała kula światła. Czarodziejka odetchnęła głęboko, pozwalając ogrzanemu powietrzu wedrzeć się w najgłębsze zakamarki płuc. Zamrugała szybko powiekami lodowato niebieskich oczu, jak gdyby chciała pozbyć się ostatnich wspomnień zimna i ruszyła w kierunku wolnego miejsca. Wybrała sobie stojący najbardziej na uboczu, ulokowany we wnęce pod schodami stół. Właśnie mijała ławę, przy której dwóch jegomości siłowało się na rękę, a dwa razy tyle kibicowało jednej ze stron, przekrzykując się i oblewając piwem, kiedy wielka dłoń wylądowała na jej tyłku.
- Przynieś mi jeszcze jeden kufel mała! - Brodaty mężczyzna o małych, niemal rybich oczkach uśmiechał się i oblizał obleśnie wargi, przyciągając do siebie dziewczynę tak, że wylądowała na jego kolanach. Zlepiony piwem i resztkami jedzenia, ciemny zarost trząsł się od gromkiego śmiechu jego właściciela. Po chwili uśmiech na twarzy mężczyzny zastąpił wyraz odrazy, kiedy ten rozpoznał w Lilienne elfkę, a następnie niedowierzania, kiedy czarodziejka trzasnęła go otwartą dłonią i zerwała się na równe nogi. Z najwyższym wysiłkiem powstrzymała się przed użyciem jakiegokolwiek zaklęcia i ruszyła do wcześniej wybranego celu. Brodacz poczerwieniał ze złości i uderzenia, lecz kompani natychmiast ostudzili jego bojowe zapędy, wskazując siedzących dalej kilku zbrojnych z pobliskiego zamku Canteh.
Przerażona swoim małym wybuchem ruszyła dalej wzdłuż sali. Usiłując opanować drżenie dłoni pospiesznie usiadła przy stoliku i niepozornie rozejrzała się, zrzucając kaptur z głowy. Nikt nie zainteresował się małym incydentem, nikt nie był jej ciekawski. Lekko odetchnęła, nieco się uspokajając. Gdy zjawiła się wysoka, pulchna dziewczyna o wielkich, sarnich oczach koloru ciemnego miodu i długich, ciemnobrązowych włosach z tacą na ręku, zamówiła kubek soku i miskę dziczyzny w ziołach, oraz pokój na noc. W oczekiwaniu na posiłek zamknęła oczy, podpierając głowę na dłoniach i spróbowała poukładać myśli. Po opuszczeniu Puszczy trzykrotnie zwodziła pościg. Od wyjazdu z Avendral nie czuła się śledzona. Może zgubili jej trop? Jeśli tak, czy będzie mogła teraz odpocząć choć chwilę dłużej? Czy to może być tak łatwe? Przecież Rycerze wciąż im powtarzali, że nikomu jeszcze nie udało się uciec przed Tropicielami.
Nagle, jak gdyby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawiły się znajome obrazy, strzępy wspomnień, niczym krótkie scenki wyrwane z całości przedstawienia.


Biegła jak oszalała, gnana krzykiem przyjaciółki - Biegnij Lili, biegnij! - Zwolniła nieznacznie, na moment spoglądając za siebie. Wysokie wieże i zabudowania Akademii wznosiły się ku górze, niemal sięgając chmur. Poniżej linii murów, tuż za nią wydeptaną ścieżką biegła Morgan, jej najlepsza i zarazem jedyna przyjaciółka. Młodsza o rok, miedzianowłosa dziewczyna poruszała się lekko i zwinnie niczym driada w leśnej gęstwinie.


...

Wysokie do kolan buty z miękkiej, wyprawionej skóry jelenia zaorały ziemię, kiedy miedzianowłosa gwałtownie zatrzymała się i odwróciła w stronę Akademii. Wyrzuciła przed siebie ramiona, wyzwalając fontannę piasku i ziemi. Grunt tuż przed nią wybrzuszył się i pomknął w stronę nadbiegającego Tropiciela, formując w miniaturowy szczyt góry o zabójczych, ostrych krawędziach. Mężczyzna rzucił się w bok, przeturlał chrzęszcząc metalowymi częściami nabijanego kaftana. W lewej ręce ścisnął mocniej żółty kamyk i skupił całą swoją wolę na dziewczynie, szepcząc krótką inkantację. Najpierw uderzył w nią przezroczystą falą Mocy, aby osłabić czarodziejkę do granic możliwości. Następnie z jego skórzanej rękawicy wystrzeliły kolce. Nie czekając ani chwili, ruszył biegiem dzierżąc w prawicy miecz.



Elfka zatoczyła rękoma na wysokości torsu obszerne koło, kreśląc magiczną tarczę przed Morgan. Dziewczyna trafiona Mocą zachwiała się, lecz przeżyła śmiertelne kolce dzięki Lilienne. Miedzianowłosa przemogła ból i posłała w stronę wroga kulę ognia, po czym wznowiła bieg.




- Rusz się Lil, biegnij! - krzyknęła, niemal zrównując się z przyjaciółką. Miękka, wiosenna trawa amortyzowała i wyciszała ich kroki. Elfka słysząc przyjaciółkę, ruszyła w stronę przystani.
W niewielkim porcie cumowały trzy małe łódki, przywiązane do wbitych w złoty piasek palików. Wskoczyła do środkowej z szeroko rozrzuconymi ramionami. Boczne prawie natychmiast stanęły całkowicie w płomieniach.
- Już prawie jesteśmy wolne Mor! - rzuciła zdyszanym głosem, odwracając się.

...

Rudowłosa dziewczyna padała na ziemię, powalona czarami Tropiciela. Zeskoczyła na brzeg i ruszyła pomóc kompance. Morgan skupiła resztki woli i posłała w stronę elfki silny podmuch wiatru, który targnął nią i rzucił na pokład łódeczki, wypychając na głębiny zatoki. Oszołomiona podniosła się na łokcie i rozejrzała zamglonym wzrokiem. Minęła dobra chwila, zanim połapała się do czego doszło. Zerwała się na równe nogi, lekko kołysząc łódką i spojrzała w stronę brzegu. Mężczyzna wysłany, by ich złapać właśnie pętał czarem ręce i nogi Morgan. Dziewczyna wyraźnie zmęczona nie stawiała nawet oporu.

...

Złapał ją za włosy wolną już lewą ręką i brutalnie pociągnął w górę, aby wstała. Jęknęła cicho i z trudem stanęła chwiejnie na nogach. Tropiciel popatrzył w stronę oddalającej się łódki z triumfalnym uśmiechem na ustach.

...

Dostrzegła nieznaczną zmianę pozycji Tropiciela, po czym w następnej chwili jej przyjaciółka gwałtownie wyprostowała się, z krótkim krzykiem na ustach. Między jej małymi piersiami usłanymi piegami, w miejscu gdzie do niedawna żywo biło serce, nagle wyrosło ostrze miecza.
Na białej sukni natychmiast rozkwitł szkarłatny kwiat, z każdą chwilą pochłaniając coraz to więcej materiału.
Szkarłatny kwiat na białej sukni…


Ze wspomnień wyrwał ją stukot miski stawianej na stole. Dwoma szybkimi mrugnięciami pozbyła się zbierających w kącikach oczu łez. Gdy tylko je zamykała, powracał mroczny, choć częściowo zatarty już upływem czasu koszmar. Wciąż widziała tamten dzień. Nie potrafiła się od niego uwolnić. Po części być może nawet nie chciała.
Choć przyniesione danie pachniało i wyglądało smakowicie, nieco straciła apetyt. Zmusiła się jednak do jedzenia, gdyż była to miła odmiana od pasków suszonej wołowiny przeżuwanej w siodle. Jak dawno tak dobrze nie jadła? Nie była w stanie sobie przypomnieć, ale to nieważne. Teraz liczyło się tylko rozkoszowanie smakiem mięsa skąpanego w ziołach i sokiem jabłkowym. Rozglądając się po pomieszczeniu, zauważyła mężczyznę w ciemnych blond włosach siedzącego pod oknem, który jej się przyglądał. Nie było to normalne. - To nie jest Tropiciel. Przygląda ci się, ponieważ jesteś ładna. - przekonywała samą siebie w myślach. Odetchnęła głęboko i wzięła kolejny kęs. Danie powoli znikało z jej miski, zaś bard w jaskrawoczerwonym kubraku grał kolejną wesołą melodię, uśmiechając się szeroko do dwóch ciemnowłosych niewiast przy pobliskim stoliku. Czy i jej będzie dane kiedyś żyć tak prosto, tak… zwyczajnie?
Niestety pech nie opuszczał jej złośliwie. Drzwi do karczmy otworzyły się z głośnym protestem zawiasów, wpuszczając do środka niesione wiatrem krople deszczu, po czym stanął w nich Tropiciel. Wysoki, rudobrody mężczyzna w ciemnych, brązowych spodniach i śnieżnobiałej tunice z wyszytym nań czarną nicią piorunem. Także jego zbroja płytowa była inkrustowana bielą i podkreślona czarnym piorunem. Zaraz za nim pojawił się jeszcze jeden wysłannik Rady i elfi Strażnik w jeleniej bluzie. - CO. ONI. TU. ROBIĄ!?! - krzyknęła w duchu, wypluwając trochę soku na stół. Jak mogli ją tak szybko dogonić?! - To niemożliwe... To na pewno nie oni. - pragnęła uwierzyć w to z całych sił, jednak nie sposób pomylić czarnego pioruna na białym tle z czymś innym. Koniec końców spędziła w ich towarzystwie siedem lat. Zarzuciła pospiesznie na głowę kaptur swojego podniszczonego płaszcza i zapatrzyła się w blat.
Nic to nie dało.
Przybysze byli bowiem wyczuleni na aurę okalającą magów i czarodziejki, której zwykły człowiek nie zauważał. Przez moment lustrowali salę, zatrzymując w końcu swoje oczy na elfce siedzącej w niecce pod schodami. Natychmiast dobyli mieczy i ruszyli powolnym krokiem w jej stronę.
- Wstań powoli Odszczepieńcu i wyjdź z nami z tego budynku, a nikomu nic się nie stanie! - krzyknął mężczyzna w płytowej zbroi, zwracając na siebie uwagę najbliższych gości przybytku. Niebieskooki grajek zatrzymał się w pół słowa, przestając grać na lutni i zastygł niczym posąg, z szeroko otwartymi ustami. Po chwili, w całej karczmie zapadła ciężka, niemal namacalna cisza. Ci, którzy wiedzieli co oznacza słowo Odszczepieniec, zamarli z przerażenia.
Odszczepieńcy byli magami, którzy albo uciekli z Akademii, albo ukrywali swe moce przed Radą. Opowieści, które krążyły o nich pośród prostaczków traktowały o spaczonych złem magach, którzy zabijali każdego kogo spotkali, kiedy choć spojrzał na nich źle. Nie dziwota więc, że nikt nie chciał spojrzeć Lilienne prosto w oczy, obawiając się jej gniewu. Szczególnie przestraszonym wydawał się być brodacz, który nie tak dawno skory był do bitki. Lilienne zamknęła oczy na krótkie uderzenie serca i zebrała całą swoją odwagę.
- Nigdzie z wami nie idę! - jej głos był równie lodowaty co błękitne oczy, choć lekko drżał. Zdawać się nawet mogło, że w sali jakby zrobiło się ciut chłodniej. Zerwała się i stanęła na równe nogi, w dłoniach zaś pojawiły się dwie małe kule ognia. Trzej przybysze zatrzymali się nerwowo i mocniej zacisnęli dłonie na rękojeściach mieczy. - Możecie mnie jedynie zabić tu i teraz bo nigdzie się nie ruszam! - krzyknęła z całych sił, a w kącikach oczu pojawiły się krople łez. Czy tak skończy? Wiedziała, że nie zabiją jej w budynku, a przynajmniej nie od razu, nie kiedy jest szansa przekonania jej. Dobrze pamiętała nauki ze szkoły. Rycerze przynajmniej raz w tygodniu opowiadali im co się dzieje, kiedy mag umiera. Wtedy to pojawia się biała kula światła i wybucha żywym blaskiem, niszcząc i paląc wszystko wokół. Straszna śmierć...
Zawsze tak jest...
Z wyjątkiem tego jednego razu, kiedy przybyły tutaj jeden z Tropicieli zabił jej przyjaciółkę. Nie było wtedy żadnych wybuchów, ani kul światła. Po prostu śmierć. Szybka, niemal bezbolesna śmierć. To wciąż pozostawało dla niej wielką zagadką.
Z miejsc podniosło się czterech ludzi, których dopiero teraz dostrzegła. Zbrojni z Canteh. - Kto jeszcze?! - Mężczyźni wsparli Tropiciela i dwóch jego towarzyszy, dobywając mieczy. Teraz pożałowała, że zostawiła kostur przy koniu. Niezwykle pomocny byłby w tej sytuacji.
- Nie bądź głupia elfia dziwko! Wiesz dobrze co się stanie, kiedy zginiesz. - odpowiedział jeden z Tropicieli, robiąc krok w jej stronę. Zauważyła, że w drugim ręku ściska mały, żółty kamień.
- Ani kroku więcej! - krzyknęła ustawiając się w pozycji, z której najlepiej jej było rzucać zaklęcia, zaś kule ognia powiększyły się do wielkości pięści dorosłego mężczyzny. - Wiem co to za kamień, który trzymasz! - z jego pomocą ludzie tacy jak oni mogli osłabiać magów i pozbawiać ich czasowo Mocy.
- I wiem co się stanie, ale nie dbam o to! - niemal zakrztusiła się wzbierającym szlochem, czując nadchodzącą śmierć. Czy coś jest jeszcze w stanie jej pomóc? Ciszę przerwał szmer odsuwanej ławy. To mężczyzna siedzący dotąd pod oknem wstał i teraz ruszył w stronę całego zamieszania. Długowłosy blondyn był postawny, wysoki i posiadał broń. Z pewnością nie była ona tylko ozdobą, a tajemniczy jegomość wyglądał na takiego, który potrafi zrobić z niej dobry użytek. Lilienne gorzko zaśmiała się w duchu. - Cudownie! Po prostu pięknie. Nie poddam się bez walki! - Zakapturzony mężczyzna stanął pomiędzy stronami konfliktu i zdjął kaptur...

_________________
Czaszki dla Tronu Czaszek!
Wybraniec Bogów posiada 754 ludzkie czaszki, 2 czaszki olbrzymów, 1 czaszkę Cętkowanego Człowieka, 1 czaszkę starożytnego strażnika ze Stygai, Pół czaszki demoniczego nietoperzo-psa, 1 czaszkę wilkora, 1 czaszkę demona ze Stygai, 4 czaszki słoni, 1 czaszkę krokodyla, 1 czaszkę Zwierzoczłeka i 1 niedźwiedzią czaszkę
Skagir Thenn
Skagir Thenn

Liczba postów : 182
Data dołączenia : 20/11/2020

Powrót do góry Go down

Wypociny niespełnionego pisarza czy jakoś tak Empty Re: Wypociny niespełnionego pisarza czy jakoś tak

Pisanie  Skagir Thenn Pią Lis 04, 2022 1:00 pm

Rozdział I - Tawerna c.d.



- Zostawcie ją i odejdźcie w pokoju. - rzucił Torsen, świdrując przybyszy swoimi różnokolorowymi oczami i dobył miecza. - Zróbcie to, a nikomu nic się nie stanie. Podnieście oręż, a nie wyjdziecie stąd żywi. - wolno cedził słowa, bacznie lustrując ruchy przeciwników.
- Zejdź mi z drogi głupcze! Nie wiesz kim jestem?! - Czarny Piorun podniósł nieznacznie głos. Gniew wzbierał w nim, niczym wzburzone fale podczas sztormu. Ten prostak ośmielił się zagrozić Tropicielowi w służbie Rady!
- Dobrze wiem kim jesteś... - odparł oschle. - Przetrzymujecie w Akademii istoty przejawiające jakiekolwiek zdolności magiczne, wmawiając wszystkim, że to dla dobra ogólnego. - kontynuował przybierając pogardliwy ton głosu. - Następnie przez lata szkolicie ich tak, aby stali się jednymi z was, ślepo posłusznymi Radzie. Ci, którzy nie zechcą, zostają eliminowani. - dodał sucho i zawiesił wzrok na elfie w jeleniej bluzie, który odwzajemniał jego spojrzenie. Nie lubił długouchego i wiedział, że ten jest tu tylko dla pieniędzy.
- Powtarzam raz jeszcze. Zostawcie ją w spokoju, a nikomu nic się nie stanie. - rzucił na koniec, zaciskając szczęki.
Tropiciel kipiał ze złości. Nie tylko grożono mu, ale także obrażono jego i Radę! Knykcie schowane pod pancerną rękawicą, zaciskając się na rękojeści miecza okrutnie zbielały. Pełna napięcia cisza zawisła ciężko w powietrzu i dopiero po chwili przerwał ją krótki szmer. Elf w jeleniej bluzie pochylił się i szepnął kilka słów Czarnemu Piorunowi, po których ten nieco się uspokoił. Torsen znał go. I wiedział, że nie znaczy to niczego dobrego.
- Dobrze więc, dobrze. - westchnął przeciągle Tropiciel i wolno schował miecz do pochwy, dając znak swoim ludziom, aby zrobili to samo. - Nie potrzebujemy rozlewać krwi bez potrzeby. - uniósł ręce w obronnym geście. - Wychodzimy! - zakomenderował i już po chwili trójka przybyłych wraz ze zbrojnymi opuściła tawernę.

Nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. W pierwszej chwili pomyliła się, biorąc swojego wybawcę za kolejnego wroga. On w tym czasie stanął po jej stronie i przepędził Tropicieli. Uśmiechnęła się wątle, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że jest blada ze strachu. Zacisnęła dłonie na pole płaszcza, z trudem opanowując ich drżenie. Mogła odetchnąć głębiej i poukładać myśli. Krążąca w żyłach adrenalina z łatwością to jednak utrudniała. Mroczne myśli kłębiły się w głowie. Co, jeśli on jest gorszy? Tropiciel zapewne zabiłby ją, gdyby tylko oddalili się nieco od karczmy i na tym by się skończyło. Nie była jednak pewna co ją czeka u boku tego mężczyzny. - Był gotów walczyć z przedstawicielami Rady i wspierającymi ich zbrojnymi. Jest więc albo niezwykle głupi... Albo niezwykle niebezpieczny. - przeanalizowała swoją sytuację. Bez względu na to, którym był, nie liczyła na dobry koniec. Mimo, iż ją obronił, nie potrafiła mu zaufać. Życie odcisnęło na niej ciężkie piętno. W młodości sprzedana do niewoli, była bita, poniżana i wykorzystywana. Później trafiła do Akademii i tam także nie spotkał jej lepszy los.
- Jestem Torsen. - z ponurych wspomnień wyrwał ją cichy, lekko ochrypły głos mężczyzny. Nie wiedziała nawet kiedy wróciła na swoje miejsce i zabrała się za posiłek przerwany przybyciem Tropicieli. Blondyn siedział teraz naprzeciw niej i przyglądał się elfce. Nie nachalnie jak zauważyła, lecz z wyraźnym zaciekawieniem. Miał krótką, gęstą brodę i starą bliznę przecinającą lewy policzek. Na oko wyglądał na trzydzieści kilka lat. - Teżbym z chęcią dokończył kolację, jak Ty, ale musimy stąd wyjeżdżać jak najszybciej. Ten elf w jeleniej bluzie jest Strażnikiem z południa, tak jak ja. Do tego niezwykle niebezpiecznym i porywczym. Musimy ruszać. Wyjdę i sprawdzę, czy możemy bezpiecznie zabrać konie. - nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, wstał i ruszył w stronę drzwi. Czarodziejka pozostała przy stoliku sama, skutecznie omijana wzrokiem przez innych biesiadników, których zostało w karczmie niewielu. Czuła się bardzo źle i nieswojo.
- Dziedziniec i okolice tawerny są bezpieczne. Tropiciel odjechał ze swoimi ludźmi na północ do Canteh. To niecałe dwie godziny drogi stąd. Jeżeli szybko nie wyjedziemy, możemy mieć na karku pościg setki pancernych. - podskoczyła na ławie, słysząc cichy głos towarzysza. Nawet nie zauważyła, kiedy Torsen wrócił.
- W takim razie ruszajmy. - lekki uśmiech pojawił się na twarzy elfki, jednak zaraz spochmurniała. Wszystkie jej plany wzięły w łeb. Zamierzała dotrzeć do wielkiego miasta i zniknąć w nim pośród mieszkańców. Przynajmniej na trochę. Może nawet odpłynąć na daleką północ za Mroźne Morze, gdzie ponoć mieszkali brutalni wojownicy odziani w niedźwiedzie i wilcze futra? Teraz jednak to wszystko było już tylko mglistym wspomnieniem planów. Na razie postanowiła zostać ze swoim wybawcą. Mężczyzna nie wykazywał jakichkolwiek magicznych mocy, toteż mogła sobie raczej z nim poradzić, gdyby przyszło co do czego. Teraz liczyło się przede wszystkim bezpieczeństwo, którego samotnie nie mogła sobie zapewnić. Ruszyła za Strażnikiem do wyjścia.
Na zewnątrz wciąż było ponuro. Czarne chmury niosące ulewny deszcz, zdawały się nie ruszyć nawet o stopę, chociaż porywisty wiatr wdzierał się pod ubrania z każdej strony. Złowrogie cienie na przemian to kurczyły się, to wydłużały, kiedy płomienie pochodni tańczyły szarpane podmuchami. Szybkim krokiem przebyli odległość dzielącą główny budynek i stajnie. Choć mieli do pokonania niespełna dwadzieścia kroków, płaszcz Lilienne na powrót całkowicie przemókł. Zaklęła pod nosem i wskoczyła do ciepłego pomieszczenia. W ciemności usłyszała ciche parsknięcie swojego wałacha. Odnalazła boks, w którym przebywał i czule poklepała go po szyi. Zręcznie zarzuciła siodło na grzbiet zwierzęcia i szybko je przypięła. Z jednego z boksów wychyliła się na moment głowa chłopca, jednak ten widząc, że przybysze sami sobie radzą, wrócił do przerwanej czynności, a więc drzemki. Chwyciła lejce i poprowadziła wierzchowca do wyjścia, gdzie czekał już towarzysz. Torsen dosiadał śnieżnobiałej klaczy. Stępa wyjechali przez otwartą do połowy - zapewne przez podmuchy wiatru - bramę i skierowali się na wschód wybrukowanym traktem. Elfka zwiesiła ponuro głowę na piersi i podążyła za mężczyzną. Przeszli w kłus.
Może jednak nie będzie tak źle? Sprzeczne uczucia miotały czarodziejką. Aby zająć czymś głowę i odgonić ponure myśli, podjechała bliżej do Torsena.
- Gdzie jedziemy? - z jej ust wydobywał się ledwie słyszalny głos. Wciąż była zamknięta w sobie i nie potrafiła przełamać ostatecznie swojej dziwnej blokady. Mężczyzna spojrzał na nią spod kaptura i przez chwilę milczał.
- Słyszałaś o Jeziorowisku? - przecząco pokręciła głową.
- To kraina, która wzięła swoją nazwę od wielkiej ilości jezior tam występujących. Miejscowi twierdzą, że jest ich tysiąc i trzy. Nad brzegami jednego z nich mieszka mój dobry przyjaciel, stary Orfun. Pomoże Ci ukryć się i odpocząć nieco od ciągłego uciekania. Tam Tropiciele Cię nie znajdą.
Otoczenie stało się jeszcze mroczniejsze, kiedy wjechali do lasu. Ogromne, rozłożyste dęby tworzyły nieprzeniknione sklepienie wysoko ponad ich głowami. Nagły powiew wiatru zawył wściekle wśród konarów, zafalował porastającymi w pobliżu miotłami traw, zaszumiał w krzakach głogu i dzikich róż. Mimo tak gęstej kopuły roślinności, nawet tutaj deszcz siekł niemiłosiernie.
- Jeziorowisko? - żywo zainteresowała się odpowiedzią, oglądając badawczo za siebie. Miała złe przeczucie. Wzdłuż kręgosłupa, tuż pod skórą poczuła nieprzyjemne mrowienie, które z każdą chwilą nasilało się.
- Tak, Jeziorowisko. - powtórzył po niej. - Leży ono bardziej na północ, niż wschód, ale w ten sposób zmylimy ewentualny pościg. Wkrótce zjedziemy w las na gościniec. Droga zajmie nam jakieś pięć, może sześć dni, jeżeli będziemy zatrzymywać się tylko na krótkie postoje w ciągu dnia.
- Czemu mi pomagasz? - zapytała po chwili, nie mogąc pozbyć się nieprzyjemnego mrowienia.
- Stój! - rzucił ostro Torsen, osadzając konia w miejscu. - Coś mi się tutaj nie podoba. - stwierdził zeskakując z wierzchowca i opadł na jedno kolano, całkowicie ignorując pytanie. Przez chwilę bacznie lustrował mulisty trakt, po czym wstał i jeszcze uważniej rozejrzał się dookoła.
- Co się stało? - zapytała, idąc w jego ślady i obserwując okolicę. Następnie przyklęknęła i przyjrzała się ziemi. Za nic w świecie nie mogła jednak dostrzec śladów kopyt, o których mówił długowłosy blondyn. Na moment obdarzyła go pełnym podziwu spojrzeniem.
- Całkiem niedawno ktoś tędy przejeżdżał. Deszcz nie zdążył jeszcze dobrze zatrzeć śladów. - odpowiedział, wciąż lustrując mroczną gęstwinę. Uśmiechnęła się pod nosem i pomyślała, że jej towarzysz może się zwyczajnie mylić. Szybko jednak jego słowa znalazły potwierdzenie. Kilkanaście kroków przed nimi, zza gęstych krzaków wychynął na drogę rycerz od czarnego pioruna i jego kompani. Za plecami podróżników zaś pojawili się czterej zbrojni Ara Canteh. Wszyscy błyskawicznie dobyli broni.
- Ostatni raz was ostrzegam! Zostawcie ją, albo zginiecie! - rzucił gniewnie Torsen, próbując przekrzyczeć wichurę. Tropiciel roześmiał się gromko, po czym postąpił dwa kroki do przodu.
- Ani mi się śni młokosie! - odparł zgrzytając zębami. Już miał po dziurki w nosie młodzika i jego niewyparzoną gębę - Utnę mu ją przy samej dupie - obiecał w duchu solennie i ruszył do ataku...

_________________
Czaszki dla Tronu Czaszek!
Wybraniec Bogów posiada 754 ludzkie czaszki, 2 czaszki olbrzymów, 1 czaszkę Cętkowanego Człowieka, 1 czaszkę starożytnego strażnika ze Stygai, Pół czaszki demoniczego nietoperzo-psa, 1 czaszkę wilkora, 1 czaszkę demona ze Stygai, 4 czaszki słoni, 1 czaszkę krokodyla, 1 czaszkę Zwierzoczłeka i 1 niedźwiedzią czaszkę
Skagir Thenn
Skagir Thenn

Liczba postów : 182
Data dołączenia : 20/11/2020

Powrót do góry Go down

Wypociny niespełnionego pisarza czy jakoś tak Empty Re: Wypociny niespełnionego pisarza czy jakoś tak

Pisanie  Skagir Thenn Pią Lis 04, 2022 1:04 pm

Rozdział I - Tawerna c.d.



- Zatrzymaj Tropiciela! - wrzasnął Torsen dobywając swój długi miecz i zaszarżował na czterech zbrojnych. Elfka sięgnęła po kostur w jukach, skupiła się, wyrzucając ramiona przed siebie i spróbowała ściągnąć piorun w stronę biegnącego żołdaka. Niestety nic podobnego się nie zdarzyło, a ona sama niebezpiecznie się zachwiała. Natychmiast dopadły ją ostre zawroty głowy i była bliska zwymiotowania.
- Tropiciel... - zasyczała przez zęby, przemagając słabość i rozglądając się. Po chwili dostrzegła mężczyznę w białej tunice, czającego się na uboczu pośród gęstych krzaków. Drugiego wysłannika Rady, a tym bardziej Strażnika nigdzie nie było. Usta wysłannika poruszały się bezgłośnie, zaś w zaciśniętej pięści jaśniał mały, żółty kamyk. Natychmiast rozpoznała rudą brodę Tropiciela, który zamordował z zimną krwią Morgan. Jej jarzące się lodowatym gniewem oczy zatrzymały swoją uwagę na mordercy. Postąpiła krok do przodu, skupiając całą siłę woli w niewielkiej kuli ognia i posłała ją w przeciwnika. Mężczyzna w ostatniej chwili uskoczył w bok i pchnął falę czystej Mocy w stronę elfki. Dziewczyna zwinnie obróciła się i nakreśliła tarczę przed sobą, osłabiając atak. Najpierw poczuła kopnięcie w bok, a następnie mlasnęła w błoto zalegające trakt. Trzymany kostur stuknął o wyślizgane kamienie, zaległ w kałuży. Przetarła twarz i oczy rękawem, po czym spojrzała w bok. Tym, który powalił ją kopniakiem, był jeden ze zbrojnych z pobliskiego zamku, który teraz klnąc pod nosem zamierzał się z mieczem do cięcia. Śmierć już zaglądała jej w oczy, kiedy powietrze przeszył świst stali i długie ostrze wgryzło się w ramię mężczyzny. Wrzasnął z bólu i wypuścił broń. Czarodziejka nie potrzebowała dalszej zachęty.
Wyszeptała kilka słów inkantacji, a z jej dłoni buchnął potężny podmuch, posyłając zbrojnego na drzewo. Ten charknął, plując krwią i złapał grubą gałąź wystającą mu z boku. Po chwili martwe już ciało zwisało bezwładnie kilkanaście stóp nad ziemią. Wstając, dostrzegła że towarzysz jej walczy już tylko z dwoma przeciwnikami. Przetarła ponownie twarz i schyliła się po kostur, by w tym samym momencie poczuć ukłucie w boku. W następnej chwili fala Mocy targnęła nią i rzuciła w pobliskie krzewy dzikich róż. Sięgnęła do tyłu wolną ręką i wyciągnęła z ciała kolec Tropiciela. Zaciskając usta podniosła się i rozejrzała po trakcie, wspierając na kosturze. Dostrzegła nieznaczny ruch z lewej. Skupiła się i pochyliła swoją broń w tamtym kierunku. Najpierw błysnęła malutka, błękitna kula, po czym w odległości do kilkunastu stóp od kuli zaszeleścił mróz. Powietrze zesztywniało, rośliny pokryły się szronem, a krople deszczu zamieniły w małe ostrza lodu spadające z nieba. Mężczyzna krzyknął z bólu i potoczył po ziemi, wypadając na drogę. Jego biały pancerz pokrywała niewielka warstewka lodu, zaś odsłonięte części ciała krwawiły od pęknięć spowodowanych mrozem i lodowymi ostrzami. Po chwili obszar rzuconego zaklęcia powrócił do normalności, a lód zwyczajnie się roztopił. Elfka stuknęła kosturem w ziemię, a kamień go zwieńczający zajarzył się czerwoną poświatą. Skupiona na rudobrodym bez wytchnienia szeptała kolejne słowa. Spomiędzy gładkich kamieni traktu wystrzelił korzeń pobliskiego drzewa i oplótł nadgarstek lewej ręki, w której mężczyzna trzymał żółty kamyk. Głuche chrupnięcie utonęło w grzmocie błyskawicy, krzyk rannego przeszył powietrze, kamyk odbił się od traktu i zniknął w leśnym poszyciu. Lilienne zadowolona z siebie szykowała się do finału, kiedy zachwiała się i poczuła znajomy już, ostry ból głowy. Kompletnie zapomniała o drugim Tropicielu. Zdezorientowana rozejrzała się, lecz dookoła była tylko ciemność. Zdesperowana puściła ponad siebie kulę światła, powstrzymując kolejną falę bólu i wymiotów. Teraz dostrzegła go kilka metrów dalej. Młody jeszcze, zapewne świeży w Zakonie, miał towarzyszyć doświadczonemu koledze i uczyć się. Zacisnęła usta i wyciągnęła w jego kierunku wolną rękę. Czerwony kamień w kosturze ponownie rozbłysł, z ziemi wystrzeliły korzenie i oplotły mężczyznę. Z satysfakcją zacisnęła dłoń, a korzenie swoją ofiarę. Metalowy pancerz zachrzęścił, płyty zaczęły wyginać się pod naciskiem drewna, czemu towarzyszył metaliczny syk. Młody Tropiciel wybałuszył oczy i zaczął się rzucać na boki, lecz nic to nie dało. Pęknięte, ostre kawałki pancerza zaczęły wbijać się w jego ciało, po korzeniach spłynęła krew. Dźwięk łamanych kości zagłuszył grom przetaczający się przez las. Kula światła zgasła akurat w momencie, kiedy ciało mężczyzny rozpadało się na kawałki. Tego widoku jej żołądek z pewnością już by nie wytrzymał. Rudobrody tymczasem korzystając z odwrócenia uwagi czarodziejki, uwolnił dłoń, rozcinając korzenie swoim mieczem. Nadgarstek już zdążył zsinieć i spuchnąć, lecz to nic. Błyskawicznie zmroził go zaklęciem i ruszył w stronę elfki.
- Sczeźniesz w dziewiątym piekle dziwko! - krzyknął i zamachnął się, zadając potężny cios z góry. Jego miecz jednak napotkał niespodziewany opór i ześlizgnął się po ostrzu Torsena. Towarzysz Lilienne pojawił się dosłownie znikąd, cały był spryskany krwią. Zakręcił młyńca, postąpił dwa kroki i zaatakował. Czarodziejka w tym czasie kątem oka zauważyła nadbiegającego z prawej elfa w jeleniej bluzie, trzymającego miecz nisko w wyprostowanej ręce. Miał broczącą krwią świeżą ranę na prawym ramieniu, o czym świadczyło rozcięcie na kurcie. Puściła w jego kierunku falę Mocy. Elfi Strażnik nakreślił przed sobą szybki znak wolną ręką, powietrze delikatnie zadrżało i niemal całkowicie osłabił uderzenie. Biegiem zbliżył się do czarodzejki i nim ta zdążyła skupić kolejne zaklęcie, zaatakował skośnie z góry. Dziewczyna w ostatniej chwili wzmocniła magicznie kostur, przelewając w niego Moc z tworzonego zaklęcia i sparowała cios. Uderzenie było jednak tak silne, że odepchnęło ją w tył. Ślizgając się na mokrych kamieniach, zmuszona była ratować się przyklękiem na jedno kolano. Strażnik wykorzystał ruch i uderzył pchnięciem w Torsena.
Towarzysz czarodziejki tymczasem sparował atak Tropiciela w udo i salwował się unikiem przed pchnięciem. Łupnął plecami na kamienie, tracąc na chwilę oddech. Prawie natychmiast zerwał się na równe nogi i ścisnął w obu dłoniach rękojeść. Rudobrody minął Jelenią Bluzę i zaatakował Lilienne najpierw piorunem, a następnie szerokim cięciem w ramie. Elfka zaczesała błyskawicznie do tyłu mokre pukle włosów, klejące się do twarzy i przyjęła wyładowanie na kostur, kumulując jego moc w czerwonym kamieniu. Nie zdążyła jednak uniknąć drugiego ataku. Sztych miecza przeorał jej prawe ramię. Krzyknęła z bólu, niemal wypuszczając z ręki kostur i opadła na jedno kolano. Brukowany trakt zawirował jej przed oczami, lecz jakąś wewnętrzną siłą przemogła ból. Wstając, uderzyła kosturem o ziemię i posłała moc pioruna w stronę Tropiciela, po czym obiema rękami wsparła się na drzewcu by głębiej odetchnąć. Ziemia pod stopami Rudobrodego zatrzęsła się i wybuchła niczym wulkan, wyrzucając w powietrze drobinki ziemi i kamieni. Kilka z nich czarodziejka ścisnęła mocą tak, iż powstały miniaturowe, kamienne ostrza i posłała je w kierunku przeciwnika. Mężczyzna powalony wybuchem, podnosił się ślizgając w błocie i w ostatniej chwili zasłonił twarz przedramieniem. Większość kamiennych ostrzy zarysowałą jego płytowy pancerz, lecz kilka z nich trafiło w nieosłonięte części ciała.
Torsen tymczasem zaatakował oburącz elfa błyskawicznym cięciem z góry. Ten jednak gładko sparował cios i odpowiedział pchnięciem w plecy. Jedynie instynktowny piruet i pionowa parada uchroniły towarzysza czarodziejki przed śmiertelną raną. Zatoczył błyskawicznie ostrzem nad głową i zaatakował przeciwnika z boku, z góry fintą. Obrócił nadgarstek, zatoczył mały krąg i uderzył z dołu. Elf nie dał się oszukać i uniknął ciosu. Odchylił się, po czym mocnym kopnięciem odrzucił Torsena do tyłu. Zaatakował stojącą do niego tyłem czarodziejkę. Elfka w tym czasie ponownie zmroziła powietrze wokół Tropiciela i instynktownie uniknęła ciosu elfiego Strażnika, tracąc tym samym jednak kostur. Otworzyła dłonie, w których pojawiły się dwie małe kule ognia i posłała jedną po drugiej w stronę pobratymca. Ten jednak pierwszą przyjął na miecz, który wchłonął siłę zaklęcia, drugiej zaś uniknął. Zamachnął się wyprostowanym ramieniem i zadał cios z góry. Czarodziejka sparowała go falą Mocy i uskoczyła w bok. Przeturlała się, wyciągając z cholewy buta sztylet, przetarła twarz przedramieniem z błota. Skrzywiła się, czując piekący ból w ramieniu i w boku. Ta chwila nieuwagi kosztowała ją głęboką ranę na udzie. Krzyknęła i uderzyła Mocą w nadgarstek elfa, mając nadzieję na wytrącenie mu broni. Zaciskając zęby uderzyła pchnięciem sztyletu. Ręka Strażnika, trzymająca miecz zdrętwiała, jednak nie wypuścił broni. Sparował cios sztyletu metalowym karwaszem, po czym walnął pięścią na odlew, odrzucając czarodziejkę.
Torsen przeturlał się po kopnięciu elfa, błyskawicznie podniósł i na czas sparował cios Tropiciela wymierzony w towarzyszkę. Wykonał półobrót i uderzył od dołu, tnąc udo rudobrodego aż do kości. Mężczyzna zawył z bólu, przyklękając na jedno kolano, po czym spróbował ataku. Był on jednak tak wolny i niezgrabny, że blondyn z łatwością go uniknął. Zadreptał niemal w miejscu, zaatakował z lewej, z góry, potem z prawej, z dołu i ponownie z lewej, poziomo w bok. Tropiciel z coraz większym trudem i ostatkiem sił parował ciosy przeciwnika, ślizgając się po mokrych kamieniach traktu. Torsen uskoczył, wykonał piruet i ciął wroga pod kolanem, zrywając wszystkie ścięgna. Wysłannik Rady opadł na kolana, wspierając się na broni i ratując przed upadkiem. Nie miał już siły podnieść miecza przeciw nadlatującemu ciosów, więc odchylił się tylko do tyłu, by upaść na plecy. Końcówka ostrza prześlizgnęła się po jego barku i klatce, znacząc w powietrzu krwawy szlak szkarłatnych kropelek.
Lilienne najpierw poczuła, jak jej sztylet zgrzyta o metalowy karwasz elfa, a następnie mocny cios złamał jej nos. Zrobiła kilka kroków, zalewając się krwią, potknęła na śliskich kamieniach o swój własny kostur i upadła na plecy. Głowę jej przeszył potworny ból, a na języku poczuła metaliczny posmak krwi. Przetarła twarz, drugą ręką wodząc przed sobą w powietrzu. Spróbowała się skupić i posłać falę Mocy w stronę elfa, ten jednak łatwo ją rozproszył. Nie była już w stanie nic zrobić, wszystko ją bolało. Krew zalewała jej twarz, czuła ją także w przełykanej ślinie. Strażnik stanął nad nią i uniósł miecz wysoko nad głowę z zamiarem zadania śmiertelnego ciosu. Nim Lilienne straciła przytomność, zdążyła zauważyć Torsena atakującego elfa.
Towarzysz czarodziejki uderzył barkiem w elfickiego strażnika, by wytrącić go z równowagi i odepchnął cięciem na odlew.
- Zostaw ją Sorac, nie widzisz że już przegraliście? - zapytał, trzymając sztych miecza nisko. Stanął między nim, a elfką.
- A co cię Torsen obchodzi jej los, co? Coś się tak uparł, żeby jej bronić?
- Po prostu zasługuje, by żyć normalnie tak, jak inni. - odpowiedział, cały czas trzymając elfa na dystans.
- Może tak, może nie, nie tobie to oceniać. A mnie za nią zapłacą, więc zejdź z drogi, albo zginiesz wraz... - zaatakował, nim skończył zdanie. Oszczędna finta z prawej i natychmiastowy cios z lewej, z dołu. Blondyn sparował zastawą, po czym odpowiedział krótkim pchnięciem. Wykonał półobrót, pozwalając ześlizgnąć się ostrzu przeciwnika po klindze i ciął zamaszyście przez bark. Broń przecięła powietrze, elf wywinął się krótkim półobrotem i odchyleniem. Machnął na odlew, odskoczył w bok, wykonał trzy szybkie kroki. Zaatakował poziomo, z lewej na wysokości biodra, ostrze napotkawszy opór zastawy, obróciło się i zaatakowało z prawej, skośnie z góry. Torsen nie mając czasu na drugą paradę, przyjął cios na jelec swojego miecza. Stawy w łokciach okrutnie zatrzeszczały, promieniejąc bólem. Odepchnął elfa uderzeniem głowicy w klatkę piersiową, po czym zatoczył ostrzem koło i uderzył pod odsłoniętą pachą. Tutaj nie tak dobrze utwardzona, jelenia skóra ustąpiła i długouchy zasyczał z bólu, kiedy stal przecinała mięśnie i ścięgna. Ręka mu zdrętwiała, broń upadła na błotnisty trakt. Zrozumiał, że przegrał, zrozumiał że już nie żyje. Zbawienny, śmiertelny cios nadszedł z boku, skośnie w górę. Przeszył bok i klatkę piersiową, oddzielając żebra od mostka. Bezwładne ciało elfa mlasnęło cicho w błoto. Torsen stał nieruchomo z opuszczonym mieczem w wyciągniętej dłoni i z opuszczoną głową, ciężko oddychając. Zimne krople deszczu spływały po jego włosach i policzkach, po zbroczu miecza mieszając się z krwią. Potrząsnął bronią, wytarł ją w ubrania elfiego Strażnika i schował do pochwy. Podszedł do towarzyszki, przyklęknął.
Żyła. Ledwo. Nieprzytomna.
Kawałkami porwanej białej tuniki Tropiciela zabandażował oględnie rany czarodziejki i ułożył ją pod jednym z drzew. Następnie udał się na poszukiwanie koni. Znalezienie ich i sprowadzenie zajęło mu ponad dwa kwadranse. Elfka w tym czasie jeszcze się nie obudziła. Z ciężkim westchnięciem usadowił dziewczynę przed sobą, trzymając jej wałacha na postronku. Zawrócił konia i skierował go do Smoczego Skrzydła, karczmy którą nie tak dawno opuścili. Teraz jednak droga cholernie się dłużyła. Nie miał pojęcia, że odjechali od karczmy aż tak daleko…

KONIEC ROZDZIAŁU

_________________
Czaszki dla Tronu Czaszek!
Wybraniec Bogów posiada 754 ludzkie czaszki, 2 czaszki olbrzymów, 1 czaszkę Cętkowanego Człowieka, 1 czaszkę starożytnego strażnika ze Stygai, Pół czaszki demoniczego nietoperzo-psa, 1 czaszkę wilkora, 1 czaszkę demona ze Stygai, 4 czaszki słoni, 1 czaszkę krokodyla, 1 czaszkę Zwierzoczłeka i 1 niedźwiedzią czaszkę
Skagir Thenn
Skagir Thenn

Liczba postów : 182
Data dołączenia : 20/11/2020

Powrót do góry Go down

Wypociny niespełnionego pisarza czy jakoś tak Empty Re: Wypociny niespełnionego pisarza czy jakoś tak

Pisanie  Sponsored content


Sponsored content


Powrót do góry Go down

Powrót do góry


 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach